Moje spotkania z Janem Pawłem II

16 października 2013 04:12Komentowanie nie jest możliweViews: 696

Jaromir Kwiatkowski ●

Gdyby ktoś zapytał, co było dla mnie źródłem największej zawodowej satysfakcji w czasie 24 lat uprawiania dziennikarstwa, bez wahania odpowiedziałbym: podążanie za Janem Pawłem II podczas jego kolejnych pielgrzymek do Ojczyzny, a także – w 1993 r. – na Litwę. Tylko wtedy widziałem dziennikarzy nieprawdopodobnie zmęczonych, ale jednocześnie nieprawdopodobnie szczęśliwych, nie dbających o sen czy posiłki. Tak promieniowała na nas świętość papieża-Polaka.

„Wesołe Nutki” u papieskiego tronu. Radość i wzruszenie. Pierwszy z prawej autor tekstu.


Janowi Pawłowi II towarzyszyłem w pielgrzymkach do Polski od 1983 r. (tylko w 1979 r. nie wyjechałem nigdzie na trasę). Od 1991 r. czyniłem to już jako dziennikarz. Potrafię z pamięci wymienić miejsca, w których byłem „za Papieżem”: 1983 – Częstochowa; 1987 – Tarnów; 1991 – Rzeszów; 1993 – Wilno i Kowno; 1995 – Skoczów, Żywiec i Bielsko-Biała; 1997 – Kraków, Miejsce Piastowe (do Dukli nie dojechałem), Krosno; 1999 – Gdańsk, Sopot, Sandomierz, Stary Sącz, Wadowice, Częstochowa, Kraków; 2002 – Kraków, Kalwaria Zebrzydowska. Nie potrafiłem być tam tylko jako dziennikarz, a nawet wręcz przeciwnie – czułem się tam przede wszystkim chrześcijaninem, a dopiero później dziennikarzem.

Trzykrotnie uczestniczyłem też w środowych audiencjach ogólnych: w auli Pawła VI (1994), w Castel Gandolfo (1996) i na Placu św. Piotra (2001).

Za każdym razem miałem Papieża w zasięgu wzroku: z reguły w odległości kilkudziesięciu metrów. Trzykrotnie byłem od Jana Pawła II na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Chwile te noszę we wdzięcznej pamięci do dziś i w 35. rocznicę wyboru kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową chciałbym do nich jeszcze raz wrócić.

Dotyk Papieża

Pierwszy raz byłem bliziutko Papieża podczas poświęcenia kościoła Najświętszego Serca Jezusowego w Rzeszowie w czerwcu 1991 r. Załatwienie wejściówki na spotkanie, w którym uczestniczyło ok. 200 osób, nie było rzeczą łatwą, ale udało się! Wymyśliłem sobie tak: Papież, jak już poświęci kościół, będzie szedł jego środkiem do papamobile. A zatem jeżeli usiądę na skraju ławki, przejdzie obok mnie. Tak też zrobiłem, po czym zacząłem rozglądać się za fotoreporterką Dziennika Obywatelskiego A-Z, w którym wówczas pracowałem. To było godzinę-dwie przed wejściem Papieża. W pewnym momencie poczułem czyjąś ciężką rękę na moim ramieniu i usłyszałem głos: „co się, kolego, tak rozglądasz?”. Mówił to jeden z funkcjonariuszy BOR. Zacząłem tłumaczyć, że jestem dziennikarzem i że rozglądam się za fotoreporterką, by uzgodnić z nią, co ma robić. Na BOR-owiku nie zrobiło to żadnego wrażenia. „Legitymacja prasowa” – zakomenderował zimno. Podałem. Długo ją studiował, po czym oddał mi ją bez słowa i odszedł. Myślałem, że mam go już z głowy, ale – jak się później okazało – byłem w błędzie.

Wszystko potoczyło się tak, jak myślałem. Po poświęceniu kościoła Jan Paweł II szedł środkiem do papamobile. Ludzie ruszyli, by go ucałować w rękę. Ruszyłem i ja. W momencie, kiedy nasze dłonie miały się spotkać, poczułem silne szarpnięcie za ramię. To „mój” BOR-owik postanowił przypilnować mnie do końca. I… jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo stało się coś zgoła niespodziewanego: moje palce lekko przesunęły się po papieskiej ręce, a ja poczułem, jak przechodzi mnie dreszcz. Ten dotyk papieża pamiętam do dziś.

Jak uniknęliśmy międzynarodowego skandalu

Drugi raz znalazłem się w bezpośredniej bliskości Jana Pawła II podczas spotkania z Polakami (w liczbie ok. 1000 osób) w kościele Świętego Ducha w Wilnie we wrześniu 1993 r. Na Litwę pojechałem z kolegą i sprawozdawaliśmy tę pielgrzymkę dla Gazety Codziennej „Nowiny”, w której pół roku wcześniej zacząłem pracę. Poszliśmy na to spotkanie ze zwykłymi akredytacjami dziennikarskimi, więc dwumetrowi funkcjonariusze litewskiego odpowiednika BOR-u skierowali nas do sektora dziennikarskiego nieco oddalonego od ołtarza. Kolega chciał się wepchnąć bliżej, tuż przed sam ołtarz, gdzie stały ekipy telewizyjne. No ale tam trzeba było mieć lepszą akredytację, tzw. pool 0, której oczywiście nie mieliśmy. Byłem gotów dać za wygraną, bo wiedziałem, że rację ma BOR-owik, którego nazwisko pamiętam do dziś, bo miałem wzrok na wysokości jego identyfikatora: Irmantas Strziszka (pisane z „daszkiem” nad „r” i „s”). Ale kolega ani myślał odejść. Powiedział do mnie: „Ja sporo jeździłem na Wschód, tu  trzeba się rozpychać łokciami”. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Irmantas zapytał nas: „pula jest?”. „Nooo, nie ma”. „To schoditie”. A kolega na to: „nie”. „Schoditie”. „Nie”. BOR-owik, wyraźnie już zdenerwowany, złapał kolegę za klapy marynarki. W tym momencie na pewno dałbym za wygraną, zszedłbym z sektora pool 0 i zajął miejsce przeznaczone dla nas. Ale nie kolega. Ze spokojem powiedział do Irmantasa: „Choczesz ty mieżdunarodnyj skandal?”. BOR-owik zgłupiał. „Nie” – wykrztusił. Na to kolega: „Ja toże nie choczu. Ostaw nas”. Irmantas pomyślał chwilę, w końcu machnął ręką z rezygnacją i zostawił nas w sektorze pool 0. Dzięki temu po spotkaniu mogłem wymienić z Papieżem uścisk dłoni.

Jak „Wesołe Nutki” wyśpiewały audiencję

Po raz trzeci znalazłem się bliziutko Papieża po audiencji środowej na Placu św. Piotra w kwietniu 2001 r. Do Rzymu pojechałem z „Wesołymi Nutkami”, scholą dziewczęcą działającą przy parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie. Jechaliśmy do Rzymu z nadzieją, że uda się nam załatwić prywatną audiencję z Janem Pawłem II. Ks. Maciej Kucharzyk, opiekun zespołu, był przez cały czas „na gorącej linii” z o. Konradem Hejmo, „kierującym ruchem” polskich pielgrzymów w Watykanie. Dominikanin nic nie obiecywał, a jedynie doradził nam, byśmy przed audiencją generalną zajęli jak najlepsze miejsca w sektorze i byli w nim widoczni.

Tak się stało. Możliwość podejścia do papieskiego tronu przedstawiała się jednak kiepsko. O. Hejmo poinformował nas, że w audiencji uczestniczy 2200 Polaków, samych pielgrzymek z Krakowa jest pięć. Kogo wybrać?

O 10.30 na placu pojawił się papamobile z Ojcem Świętym. Powitanie grup w różnych językach. Wreszcie po polsku. „Witam scholę >>Wesołe Nutki<< z Rzeszowa” – to papieskie zdanie powitała głośna owacja kilkudziesięciu dziewczynek w niebieskich togach z żółtymi kołnierzami. Po chwili zaintonowały „Nie boję się, gdy ciemno jest, ojciec za rękę prowadzi mnie”. Widać było, że papież słucha. Po katechezie i krótkim papieskim pozdrowieniu w kilku językach, na schodach ołtarza polowego zaczęły ustawiać się delegacje.

„Śpiewamy” – zarządził ks. Maciej. I wtedy dziewczęta „dały czadu” w sektorze:  „Czarna Madonno”, „Alleluja” w hiszpańskich rytmach, a także „przeboje” papieskich pielgrzymek do Polski. Śpiew stawał się coraz głośniejszy. W pewnym momencie zobaczyliśmy, jak osobisty sekretarz papieża, bp Stanisław Dziwisz, podszedł do o. Hejmo i pokazał na naszą grupę. Dominikanin podszedł do panów z ochrony w ciemnych garniturach, Włochów, i coś im zaczął tłumaczyć. Jeden z nich zbiegł do nas, wołając: „Pater! Pater!”. Pokazaliśmy mu księdza Macieja. Włoch poszedł w jego kierunku. Za chwilę wszystko było jasne: idziemy do Papieża. Dziewczynki zaczęły podskakiwać z radości.

Obsługa otworzyła bramę do sektora. Porządkowy nie chciał wypuścić mnie i kolegi – ojca jednej z dziewczynek. „Children only” – tłumaczył. Pokazaliśmy nasze identyfikatory. „Manager! Manager!” – zaczęliśmy krzyczeć jeden przez drugiego. Włoch spasował. Wyszliśmy z sektora. Kiedy szliśmy za dziewczynkami środkiem placu do tronu papieskiego, czuliśmy się jak wielkie gwiazdy. Różnojęzyczni pielgrzymi klaskali nam, pokazywali kciuki skierowane do góry, krzyczeli: brawo! brawo!

Stanęliśmy na schodach ołtarza polowego. „Śpiewajcie! Śpiewajcie!” – zachęcał o. Hejmo. Śpiewaliśmy aż do papieskiego tronu. Stanęliśmy przy nim jako ostatnia grupa. „Oni są od biskupa Górnego” – przedstawił grupę papieżowi o. Hejmo. „Jesteście z Rzeszowa” – raczej stwierdził niż zapytał Ojciec Święty. Ks. Maciej krótko przedstawił scholę i poprosił o błogosławieństwo. „Z serca wam błogosławię” – powiedział papież. Ci, którzy stali najbliżej, mogli się przywitać z Papieżem. Dziewczynki cmokały go w policzek. Ojciec Święty był wyraźnie ożywiony, uśmiechał się, a w jego oczach było widać błysk. „Kto jeszcze nie był blisko, niech podejdzie. Ale tylko małe dziewczynki” – zarządził o. Hejmo. Jak się później dowiedzieliśmy, „Wesołe Nutki” – choć nie były uwzględnione w pierwotnym planie audiencji – spędziły najwięcej czasu przy papieskim tronie i opóźniły godzinę jej zakończenia. Dziewczynki padały sobie z płaczem w ramiona. Z radości i wzruszenia. Długo to trwało, zanim doszły do siebie.

Jan Paweł II opuścił plac już nie w papamobile, lecz w czarnej limuzynie. Przejeżdżając obok nas, pobłogosławił jeszcze naszą grupę.

Niespodziewany epilog miał miejsce dzień później, w Asyżu. W bazylice Matki Bożej Anielskiej małe artystki zaczepili pielgrzymi z Warszawy: „Czy to wy śpiewałyście wczoraj na Placu św. Piotra?”. „Tak. Było słychać?”. „Znakomicie. Bardzo pięknie śpiewałyście”.

Wzruszenia, wzruszenia… Błogosławiony (a niedługo już święty) Janie Pawle II, oręduj za nami u niebieskiego tronu.

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web