Śp. ks. Stanisław Wygonik (1932-2014). Cudowny towarzysz życia rzeszowskich studentów
W piątek, 12 września, w Dębowcu zostanie pochowany zmarły w niedzielę, w wieku 82 lat, ks. Stanisław Wygonik, saletyn, człowiek bardzo ważny dla mojego małżeństwa. Z prostego powodu: jako duszpasterz akademicki w Rzeszowie związał nas z Renią – czas pokazał, że bardzo mocno – małżeńskim węzłem.
Pochodził z Załęża k. Dębowca. 20 grudnia 1957 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk abp. Eugeniusza Baziaka w kościele pw. św. Norberta w Krakowie. Pracował na saletyńskich placówkach w Trzciance, Krakowie, Dębowcu i Warszawie. W 1966 r. ukończył na KUL studia z filologii polskiej.
Poznałem Go, kiedy pracował jako duszpasterz akademicki w saletyńskiej parafii w Rzeszowie w latach 1973-85. Był, jak napisał w komentarzu pod moim wpisem na Facebooku Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta, człowiekiem-instytucją. Nie był wielkim kaznodzieją, jego kazania często sprawiały wrażenie, jakby je przygotowywał w ostatniej chwili, albo mówił “na żywca”. Ale był cudownym towarzyszem życia studentów z DA “Rotunda”. Mogli się do niego zwrócić z każdym problemem, pomagał im życiowo, w czym tylko mógł. Zresztą, studenci przesiadywali w jego małym pokoiku na poddaszu starego domu zakonnego całymi tabunami. Dyskutował też z nimi o różnych sprawach związanych z życiem i wiarą do upadłego; u niego wolno było mieć wątpliwości. W 1981 r., podczas strajku na Filii UMCS w Rzeszowie, przychodził do nas, na przemian z ks. Ireneuszem Folcikiem, by odprawić Mszę św., a później zostawał, by dyskutować ze strajkującymi.
Był głównym celebransem podczas naszej Mszy św. ślubnej (oprócz Niego w koncelebrze uczestniczyli śp. ks. Jan Źrebiec oraz ksiądz z USA, którego nazwiska do dziś nie znamy, a który przyjechał do ks. Stanisława i z własnej inicjatywy dołączył się do koncelebry). Do samej Mszy ślubnej, w wyniku sugestii ks. Stanisława, zostały wprowadzone pewne nowatorskie w tamtym czasie (rok 1984) zmiany: nie powtarzaliśmy przysięgi małżeńskiej po księdzu, lecz wypowiadaliśmy ją sami. Komunia była pod dwiema postaciami, z tym że, aby spożyć Krew Pańską, szliśmy z Renią za ołtarz i tam ją piliśmy sami z kielicha. Miały być dwa czytania, ale ostatecznie – ponieważ w tym dniu był wielki ślubny “ścisk” – stanęło na jednym: ja czytałem, Renia trzymała mi lekcjonarz, a część gości weselnych… płakała ze wzruszenia.
Ks. Stanisław, humanista z wykształcenia, był wielkim miłośnikiem techniki, a także “złotą rączką”, uwielbiał samodzielnie naprawiać stare zegarki.
Ostatnim dziełem ks. Stanisława w Rzeszowie miały być wystawione ze studentami fragmenty “Dnia gniewu” Romana Brandstaettera. Miałem w tym przedstawieniu grać hitlerowca Borna. Rozpoczęliśmy próby, ale nie zdążyliśmy już przygotować sztuki, bo ks. Wygonik został w 1985 r. przeniesiony do Warszawy.
W Warszawie było mu dane zakotwiczyć się do śmierci. Był tam katechetą, duszpasterzem akademickim, wikariuszem i rezydentem.
Palił, niestety, sporo, także w ostatnich latach życia. Ostatni raz widzieliśmy Go kilka lat temu, kiedy odwiedziliśmy go z Renią w Jego rodzinnym Załężu, gdzie przebywał na urlopie. Kiedy usiedliśmy przy stole w ogrodzie, na którym już zagościły kawa i ciasto, zapalił papierosa. Na uwagę Reni, że może by tyle nie palił, odparował z charakterystycznym żartobliwym błyskiem w oku: “Przyjechałaś tu, żeby mnie pouczać”? Cały ks. Stanisław, zwany w parafii “Wagonikiem”.
Księże Stasiu, dziękujemy za wszystko. A przede wszystkim za to “związanie” nas w sakramencie małżeństwa. Spoczywaj w pokoju….