Koncert JSJD: przedsmak nieba

27 października 2013 06:48Komentowanie nie jest możliweViews: 971

Jaromir Kwiatkowski ●
JSJD-głowne zdjecie
Trzeba być wariatem, by tańczyć, śpiewać, klaskać, słowem: uwielbiać Pana Jezusa, gdy deszcz pada na głowę tak, jakby ktoś z góry wylewał go wiadrami. A takich „wariatów” gromadzi się od 2003 roku w każde Boże Ciało co najmniej kilkanaście tysięcy. Gdzie? W Rzeszowie, podczas koncertu Jednego Serca Jednego Ducha. Patrząc na jego uczestników, niejeden mógłby zapytać: jakiego „spirytusu” się napili, że tak im wesoło?

Na scenie roi się od znanych nazwisk z nurtu muzyki chrześcijańskiej, ale tu nikt nikogo nie zapowiada. Jedyną „gwiazdą” tego koncertu jest Jezus Chrystus. Tu zaciera się granica pomiędzy sceną a publicznością, bo wszyscy razem śpiewają na chwałę Tego, który pod postacią Chleba Eucharystycznego chodził w tym dniu naszymi ulicami.

Początki

Inicjatorem koncertu był Jan Budziaszek, perkusista Skaldów. W 1981 r., w Meksyku,  zobaczył w restauracji, jak kilka zespołów chodziło od stolika do stolika, a ludzie zamawiali swoje ulubione utwory. Nie po to, by posłuchać zespołu, lecz by sobie ten utwór zaśpiewać z jego akompaniamentem. – Zobaczyłem nieprawdopodobnie szczęśliwe twarze ludzi, którzy sami sobie śpiewają. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że człowiek może być naprawdę szczęśliwy tylko wtedy, gdy sam coś tworzy – opowiada Budziaszek. Tę myśl skojarzył ze zdaniem popularnym w środowisku jazzowym: „chcesz posłuchać dobrej muzyki, zagraj sobie sam”. Powtarzał także: – Objechałem kawał świata. Doszedłem do tego, że jedyne co ma sens, to chwalenie Pana Boga.

Z tych myśli „utkał” pomysł na koncert. Zaczął szukać współpracowników, którzy nie baliby się pomóc w realizacji „szalonego” pomysłu. Znalazł ich po latach w Rzeszowie. Dwóch księży: Mariusza Mika i Andrzeja Cyprysia. Znalazł także muzyków, którzy od początku stanowią podstawę orkiestry. Grupę New Life M, czyli pianistę Joachima Mencla, gitarzystę Roberta Cudzicha, basistę Marcina Pospieszalskiego i perkusistę Piotra Jankowskiego. Zespół, który wie, jak modlić się przy pomocy dźwięków.

We wtorek po Niedzieli Miłosierdzia 2003 r., gdy Budziaszek z oboma księżmi spotkali się w Rzeszowie w sprawie koncertu po raz pierwszy, wśród tekstów czytań znalazł się fragment z Dziejów Apostolskich, opowiadający o gminie pierwszych chrześcijan. Doszli do wniosku, że zdanie „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” (Dz 4, 32a) znakomicie oddaje sens spotkania, które chcieli zorganizować. Stąd wzięło się koncertowe hasło: Jednego Serca Jednego Ducha.
JSJD-2010_274
Miejsce

Oglądali różne miejsca na koncert, m.in. stadiony Resovii i Stali. To nie było to. Zostało jedno, rezerwowe miejsce: Park Sybiraków. – Kiedy tam pojechaliśmy, zastaliśmy robotników, którzy kończyli asfaltować alejki. To było miejsce jakby przygotowane przez Opatrzność na ten koncert – uważa Budziaszek. Perkusista Skaldów, nikomu nic nie mówiąc, zostawił tam kilkanaście poświęconych medalików Niepokalanej, prosząc Matkę Bożą o błogosławieństwo. „Nie jest to mój pomysł, a zapożyczony od Matki Teresy z Kalkuty – napisał w „Dzienniczku perkusisty”. – Kiedy święta misjonarka chciała zagospodarować jakąś posesję dla swojego dzieła, zawsze zostawiała tam medaliki Niepokalanej z modlitwą”.

Jan Budziaszek jest przekonany, że to nie przypadek, iż koncert odbywa się właśnie w Rzeszowie. – Podkreślam to zawsze i wszędzie: tu jakby inni ludzie mieszkali – mówi. -  Południowo-wschodnia Polska to nie Warszawa, Kraków czy Poznań, a nagle przyjeżdżają tu na koncert ludzie z Nowego Jorku, Los Angeles, Paryża, Moskwy czy Hamburga.

O terminie – dniu Bożego Ciała – zadecydowały przyziemne względy: akurat w tym dniu nie odbywały się żadne koncerty, tak więc wolny termin mieli zarówno muzycy, jak i firmy zajmujące się koncertową techniką. Świadomość, że wieczorne uwielbienie Chrystusa może być wspaniałym zwieńczeniem tego dnia, przyszła później.

Niedosyt

Koncert miał być jednorazowym wydarzeniem. I pewnie tak by było, gdyby nie to, że – jak później napisał Budziaszek w „Dzienniczku perkusisty” – „urządzenia techniczne zakpiły z nas”.

Mimo problemów technicznych, koncert miał niesamowity duchowy klimat. „Widocznie Opatrzność chce nam dać jeszcze jedną szansę, żebyśmy nie spoczęli na laurach i nie myśleli, że jesteśmy tacy >>cacy<<. A więc głowa do góry, wszystko co najlepsze jest jeszcze przed nami” – zapisał Budziaszek w „Dzienniczku perkusisty”.

A później była jeszcze jedna szansa, i jeszcze jedna…
JSJD-marcin-pospieszalski
Dojrzewanie

Dziś koncert to dzieło dojrzałe. Od 2003 r. scena urosła – dosłownie i w przenośni. Musi pomieścić ok. 250 osób: chór, muzyków i solistów. Urósł też – do 48 m kw. – telebim, na którym są wyświetlane teksty piosenek. – Mamy wspaniałą technikę, ale nie po to, by się nią chwalić, lecz by pokazać, że „chrześcijańskie” nie oznacza byle jakie – tłumaczy ks. Andrzej Cypryś. Podniesieniu poziomu chóru dobrze przysłużyły się przesłuchania, mające na celu wyłonienie osób predysponowanych do śpiewania.

Jan Budziaszek zdaje sobie sprawę, że poziom artystyczny i duchowy muszą iść w parze. Służą temu m.in. stacjonarne, wielkopostne warsztatorekolekcje, podczas których uczestnicy mogą doświadczyć, jak łączą wspólna modlitwa i śpiew. – Technika śpiewania jest nam potrzebna jako narzędzie, by nie fałszować i sobie nawzajem nie przeszkadzać, ale o wiele ważniejszy jest akcent modlitwy. Bez miłości, bez nastrojenia się w Duchu Świętym, to wszystko brzmiałoby jak „miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” – tłumaczy wokalista, gitarzysta i kompozytor Leopold Twardowski z Poznania.

– Modlimy się przed każdym koncertem – podkreśla Budziaszek. – Ale proszę także o przystąpienie do sakramentu pojednania, by osoby wchodzące na scenę były w stanie łaski uświęcającej. Wiem, że coraz więcej osób zaczyna zdawać sobie sprawę, jak to jest ważne.

Wspólnota

Wokół koncertu skupiła się grupa ludzi, którzy zaangażowali w to dzieło wiele swojego czasu i zdolności. Wspólnota JSJD stała się wspólnotą ludzi, którzy – jak mówi inicjator koncertu – „czerpią radość z tego, że mogą się za siebie modlić”. Może najmocniej doświadczyła tego w bardzo trudnych momentach swojego życia (najpierw śmierć córeczki, potem taty) Tamara Kasprzyk-Przybysz ze Szczecina, prowadząca chór.  – Czułam się wtedy autentycznie niesiona przez tych ludzi, od których odebrałam wielką dawkę serdeczności, ciepła i chrześcijańskiej miłości – wspomina.

– Jeżeli potrzebuję modlitwy, to mam świadomość, że modli się za mnie Danusia Sklepik w Poznaniu, Tamara w Szczecinie, Ania Kaczmarczyk w Warszawie, cała Polska – podkreśla chórzysta Piotr Jakubek.

Piotr poznał swoją żonę Agnieszkę dzięki śpiewowi w chórze. To dzieło scementowało także wiele związków i przyjaźni.
JSJD-2003_100_0076
Fenomen

Na pierwszy koncert przyszło ok. 7 tys. osób, na kolejne już kilkanaście tysięcy. Szczytem był rok 2007, kiedy publiczność liczyła ponad 30 tys. osób. Nawet te najtrudniejsze pod względem pogodowym, „mokre koncerty” gromadziły od 10 do kilkunastu tys. ludzi.

Harfistka Małgorzata Komorowska z Warszawy nazywa ten koncert „wyznaniem wiary Janka Budziaszka”. To również wyznanie wiary każdego, kto w nim uczestniczy.

Piotr Baron, jeden z najbardziej znanych polskich saksofonistów jazzowych, który kilkakrotnie grał w orkiestrze JSJD, zapytany, czy widok tak wielkiej liczby ludzi, śpiewających i modlących się, stanowi dla niego jako muzyka napęd, odpowiada: – To nie jest napęd. To jest szczęście, że wiele tysięcy ludzi modli się razem. Nie czułem się połechtany w mojej próżności jako muzyka, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi słucha mnie w Parku Sybiraków w Rzeszowie. Byłem raczej „zmiażdżony”, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, potęgą tej modlitwy. To była wielka jedność, zaprzeczenie wieży Babel.

Na źródło tej jedności wskazuje wokalista i gitarzysta Mate.O (Mateusz Otremba) na DVD z 2009 r.: – Jak Pan Jezus jest w centrum, to wtedy jesteśmy razem. Jak nie jest w centrum, to znajdzie się tysiąc powodów, żeby nie być razem. Dzisiaj byliśmy razem.

Jan Budziaszek, komentując „koncert po koncercie” z 2011 r., kiedy część publiczności, nie zważając na to, że chórzystów i części muzyków już nie ma na scenie, śpiewała, tańczyła i bawiła się, powiedział na DVD: – Ducha Świętego (łac. spiritus) się napili i zanim wytrzeźwieją, to to musi kilka godzin potrwać. – Sęk w tym, że nikt z nas nie chce iść na odwyk – śmieje się Agnieszka Jakubek.

– Dobrze, że do końca nie wiemy, na czym polega fenomen tego koncertu – mówi ks. Andrzej Cypryś. – Jest wiele imprez, lepszych czy gorszych, na których tłum też się bawi i szaleje. Ale tłum na tym koncercie reaguje inaczej, ludzie są podniesieni, uduchowieni. To powoduje duch, którego udaje się wykrzesać z serca, a przede wszystkim zwrócić ku Panu Bogu. Fenomen jest chyba w tym: dobrze nam tu być.

Kulminacją każdego koncertu są świadectwa, czyli dzielenie się z zebranymi żywą wiarą. Uczestnikom koncertów JSJD – oprócz opowieści Jana Budziaszka – na pewno pozostanie w pamięci szczególnie poruszające świadectwo Tamary Kasprzyk-Przybysz po śmierci córeczki Nadziei. Albo znanej piosenkarki Eleni, która w 2010 r. opowiadała o śmierci córki Afrodyty, zamordowanej przez jej chorobliwie zazdrosnego chłopaka. Eleni od razu mu przebaczyła, a przebaczenie nazwała „najtrudniejszą miłością”.

Ten koncert pokazuje także, jak piękna może być muzyka inspirowana wiarą i jak wspaniale można się przy niej bawić. „Moja siostra oglądała koncert w Internecie z Anglii z muzułmanami i anglikanami, którzy wspólnie stwierdzili, że jeśli wiara katolików przynosi tyle radości i potrafią tak wspaniale ją wyznawać, to oni chcą natychmiast ochrzcić się w Kościele katolickim” – to jedno ze świadectw, które zostało opublikowane na stronie internetowej JSJD.

Krzysztof Szmigiel, chórzysta: – Fenomen tego koncertu polega na tym, że ludzie dotykają nieba. Jest im w tym momencie błogo, czują się spokojni mimo zmartwień, bo wiedzą, że tu są bezpieczni, tu jest dobrze.

Apokalipsa

W 2008 r. przez cały koncert strasznie lało. Rok później, podczas próby generalnej, kilka godzin przed koncertem, rozpętała się potężna burza z ulewą i porywistym wiatrem. Woda zalała scenę i część instrumentów. Tuż przed koncertem… zaświeciło słońce.

W 2010 r. Podkarpacie nawiedziła powódź. Koncert trzeba było przenieść na parking przy pobliskiej galerii handlowej. Próba generalna odbyła się przy pięknej, słonecznej pogodzie. Tuż przed koncertem puściła się makabryczna ulewa. Technika przestała działać. Firma odpowiedzialna za bezpieczeństwo chciała zamknąć koncert. Ks. Mariusz Mik, który miał poinformować o tym uczestników koncertu, wspomina: – Stanąłem na scenie i… zobaczyłem tysiące ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, modlili się i w ogóle ta ulewa im nie przeszkadzała.

Po chwili organizatorzy dostali informację od techników, że za 15-20 minut są w stanie przywrócić nagłośnienie. Tak rozpoczął się niesamowity koncert w strugach strasznej ulewy. – Wychodząc na scenę mieliśmy łzy w oczach, widząc te kilka tysięcy ludzi: „jejku, oni naprawdę przyszli”. Wtedy ogarnęła mnie fala wzruszenia, że tak naprawdę to ci ludzie dają wielkie świadectwo, bo to, że my stoimy na scenie, traktujemy jako nasze zobowiązanie – opowiada chórzystka Magda Lasota.

Szczególnego dramatyzmu dodawały koncertowi sygnały wozów strażackich i karetek pogotowia, pędzących pobliską ulicą Krakowską w kierunku Ropczyc, na zalewane przez powódź tereny, oraz komunikaty ze sceny, adresowane do  kolejnych grup, by gromadziły się przy swoich autokarach, gdyż trzeba wracać, bo drogi do ich miejscowości będą zamknięte. – Jednocześnie patrzyłem na ludzi przed sceną, którzy robili to, co w takiej chwili, przywodzącej na myśl obraz małej apokalipsy, powinni robić uczniowie Pana: wielbili Boga – opowiada ks. Mariusz Mik.

To, że ten koncert się odbył, to cud. Cudem było też to, że prąd w pływających w wodzie kablach nikogo nie poraził.

Choć – wbrew pozorom – trudniejsze są podobno koncerty przy pięknej, słonecznej pogodzie. – Wtedy można bardzo łatwo „odlecieć” i zapomnieć, po co i dla kogo jest ten koncert – uważa chórzystka Gabriela Waśko. – Natomiast kiedy pada deszcz, misternie ułożone fryzury są mokre,  a my, zmęczeni, stoimy w wodzie, w tym momencie przestajemy szukać własnej chwały, a na pierwszy plan wysuwa się Ten, który odgrywa główną rolę w tym koncercie – Pan Jezus.


Promocja płyt JSJD 2013 – Rzeszów, niedziela, 27 października.  Bazylika OO. Bernardynów: godz. 12 – Msza św., godz. 13 – różaniec z rozważaniem Jana Budziaszka. Wojewódzki Dom Kultury:  godz. 13.30 – Agapa, godz. 14 – prezentacja i promocja płyt JSJD.

Zdjęcia: Tadeusz Poźniak

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web