Biskup z Ukrainy o prezydencie Rosji: Modlimy się, by Bóg dotknął jego serce

4 kwietnia 2014 04:09Komentowanie nie jest możliweViews: 613

Z ks. bp. Radosławem Zmitrowiczem, biskupem pomocniczym diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski

P1390213Jaromir Kwiatkowski: W diecezji kamieniecko-podolskiej jest ksiądz biskup stosunkowo krótko, bo niewiele ponad rok. Ale, z tego co wiem, to nie jest pierwszy kontakt księdza biskupa ze Wschodem.

Bp Radosław Zmitrowicz: Już po święceniach wyjeżdżałem na krótkie, miesięczne pobyty na Białoruś, Ukrainę czy do Rosji. Głównie w okresie wakacyjnym lub świątecznym. 8 lat po święceniach, w 1997 r., wyjechałem do pracy w Turkmenistanie. Później pracowałem na północy i wschodzie Ukrainy, m.in. w Kijowie, Czernihowie.

Skąd to zainteresowanie Wschodem?

Nie tyle Wschodem, co niesieniem Ewangelii. A że na Wschód? Któż miałby ją tam nieść, jeśli nie misjonarze z Polski? Poza tym jestem ze zgromadzenia misyjnego – Misjonarzy Oblatów. Dodatkowym argumentem za Wschodem może być to, że moja rodzina ze strony ojca jest związana z terenem obecnej Białorusi.

Początki pracy na Wschodzie, w Turkmenistanie, jak to często bywa, pewnie były trudne.

Oczywiście, były trudności, ale nie większe niż ma ksiądz diecezjalny, który pracuje na Ukrainie czy Białorusi, na małej parafii, gdzie jest niewielu ludzi. Czułem się tam dobrze. Nie mieliśmy parafii, ale mieliśmy wsparcie z zewnątrz, czuliśmy, że to ważna misja. Było nas tam dwóch: ja i o. Andrzej Madej, który tam do dzisiaj jest. A trudności? Zależy, z jakiego punktu widzenia na nie patrzymy. Jeżeli z punktu widzenia warunków materialnych, poczucia bezpieczeństwa, relacji z ludźmi,  to nie było tak trudno. Jeżeli z takiego punktu widzenia, że ma powstać kościół, którego nie ma, to było to trudne, ale Pan Bóg działał, kościół powstał.

Jak reagowali na Waszą obecność mieszkańcy?

Duża część z ciekawością. Nie można powiedzieć, że świadomie na nas czekali, bo nie wiedzieli, czym jest wiara. Niektórzy wyobrażali sobie wiarę jako pewną ideologię: tak jak do tej pory była komunistyczna, tak teraz jest chrześcijańska. Ale chrześcijaństwa nie znali, bo dopóki nie poznasz Miłości, to nie wiesz, co to jest. Dla tamtejszych mieszkańców było oczywiście rzeczą ciekawą spotkać księży z zagranicy, o których dotąd można było jedynie usłyszeć albo zobaczyć ich w telewizji. W czasie spotkań byli zaciekawieni. Niektórzy byli bardziej zaciekawieni, dotykało ich też Słowo Boże. Nie były to tłumy, ale ludzie, z którymi mieliśmy kontakt, czy to polskiego pochodzenia, czy turkmeńskiego, tatarskiego, tadżyckiego, bądź  rosyjskiego, byli otwarci i słuchali Ewangelii.

Podejrzewam, że sytuacja chrześcijan w diecezji kamieniecko-podolskiej różni się jednak od tej w Turkmenistanie. I że różni się ich nastawienie do księży z Polski. Podejrzewam, że jest w nim coś więcej niż tylko zaciekawienie. Choćby dlatego, że Kamieniec Podolski jest bliski sercu wielu Polaków, to dawne Kresy Rzeczypospolitej.

Oczywiście, że ich nastawienie się różni. W Turkmenistanie nie było nic, a na Podolu nawet w czasach komunistycznych istniały parafie, pracowali tu księża, było mocne środowisko katolickie i polskie. To miało wielki wpływ na życie ludzi. To jest już – jeżeli chodzi o wiarę – inny świat w porównaniu ze wschodnią czy centralną częścią Ukrainy. Tu tkanka społeczna jest jednak „zaczyniona” duchem katolickim.

Kościół na Ukrainie, zwłaszcza zachodniej, odradza się, a liczba katolików, z tego co czytałem, wzrasta.

Nie wiem, czy wzrasta. Raczej jest stabilna. Owszem, przychodzą nowi ludzie, ale starsze pokolenie odchodzi, a wielu młodych wyjeżdża. Są też takie parafie wiejskie, które wymierają, zanikają, bo młodzi idą do miast i nie zawsze później praktykują wiarę.

Jak docieracie do tych ludzi: otwartych, ale jednocześnie często duchowo połamanych?

Ja nie jestem na pierwszej linii frontu. To księża są na pierwszej linii frontu. Biskup, kiedy przyjeżdża do parafii, spotyka się z tymi, którzy już są. Kontakt z ludźmi, którzy są poza Kościołem, ma miejsce np. w podróży, czy w jakichś sytuacjach nieformalnych. Księża są na miejscu i szukają, a zadanie biskupa jest jednak trochę inne.

Jak dotrzeć z Ewangelią do tych ludzi – to wielkie pytanie. Teoretyczne odpowiedzi znamy, nie zawsze umiemy je praktykować. Fundamentalną sprawą jest to, by samemu żyć Ewangelią. Jeśli wierzący żyją Ewangelią, to – nie ma siły – będą mieli wpływ na społeczeństwo. Problem w tym, że my często nie żyjemy w pełni Ewangelią, dlatego ewangelizacja czasami kuleje. Wiadomo, że człowiekowi, który jest głęboko poraniony, trudno w cokolwiek uwierzyć. Tyle razy składano mu różne obietnice i tyle razy go oszukano, że trudno mu kolejny raz otworzyć serce i zaufać – nawet komuś, kto przychodzi z Ewangelią. Jest przecież tyle różnych sekt… Czasami chodzę głosić Ewangelię po domach, od drzwi do drzwi.

Jak księdza biskupa przyjmują?

Kiedy zaczynam mówić „Chcę ci powiedzieć coś o Bogu”, najczęściej mówią: „nie, dziękuję”. Czasami zdarzy się ktoś, kto chce posłuchać. Ale większość nie chce.

W Polsce członkowie neokatechumenatu, którzy ewangelizują po domach, też spotykają się z podobną reakcją. Najczęściej są brani za Świadków Jehowy, którzy też chodzą od drzwi do drzwi.

To jest zapewne i ta przyczyna. Ale w tej odmowie jest także coś głębszego: to, że wielu ludziom trudno w cokolwiek uwierzyć po czasach komunizmu, niespełnionych obietnic, rozczarowań i zawiedzionych nadziei. Komunizm zrodził w ludziach przekonanie, że szczęście jest tutaj. Niebo komunizm zamknął. To samo można robić w kapitalizmie: przekonywać, że  nadzieja na realne szczęście nie jest związana z Bogiem, tylko z dobrobytem. Oczywiście, dobrobyt jest potrzebny społeczeństwu, ale pozostaje pytanie: gdzie jest ukierunkowana nadzieja człowieka na pełnię życia i szczęścia.

Podczas tej rozmowy nie możemy uciec od tego, co w ostatnich miesiącach działo i dzieje się na Ukrainie. Gdzie, zdaniem księdza biskupa, lokowała się nadzieja tych, którzy protestowali na Euromajdanie w Kijowie i w wielu innych miejscach?

Na pewno mało kto wierzył, że to się uda. Ludzie byli z Majdanem, ale większość społeczeństwa chyba myślała: nic z tego nie będzie. Raz już próbowaliśmy, w czasie pomarańczowej rewolucji, ale zostało to zmarnowane. Nie wiem, co dokładnie kierowało tymi, którzy zaprotestowali. Myślę, że dominujący był protest przeciwko wielkiej niesprawiedliwości. Przekonanie ludzi, że nie mogą żyć tak jak żyją, że muszą to zmienić, nie mogą akceptować tego, co robi się z państwem: na każdym kroku korupcja, niesprawiedliwość, służby państwowe, które bardzo często nie służą człowiekowi. Majdan nie był destrukcyjny; jego celem nie było to, by niszczyć. On miał na celu wybudować coś dobrego i miejmy nadzieję, że to się uda.

Ważnym momentem było to, że różne Kościoły chrześcijańskie, nie tylko katolicki, poparły protestujących. No, może poza Patriarchatem Moskiewskim. Na Euromajdanie były modlitwy, nabożeństwa, rozdano wśród ludzi tysiące różańców. To pokazuje duchowy wymiar tych protestów, którym kompletnie nie zainteresowały się tzw. mainstreamowe media w Polsce.

Tak, myślę, że ten wymiar duchowy był bardzo mocno obecny na Euromajdanie. Z tego, co słyszałem od księży, którzy tam byli, było tam bardzo wiele spowiedzi, często po wielu latach, bardzo wiele rozmów. Ludzie znajdowali się w sytuacji zagrożenia życia. Mężczyźni, którzy na co dzień są często przekonani, że modlą się tylko osoby słabe, kobiety i dzieci, również padali na kolana. Niektórzy na Majdanie odzyskali wiarę, choć byli i tacy, którzy – patrząc na to, co się dzieje – ją stracili. To jest tajemnica. Ale na pewno dzięki wymiarowi duchowemu tych wydarzeń przemocy nie było więcej. Wielu ludzi z Majdanu miało broń, szczególnie w końcówce, ale nie chcieli jej używać, nie chcieli strzelać.

Obecnie sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Rosja destabilizuje sytuację na Ukrainie, dokonała na oczach świata aneksji Krymu, oba państwa są w stanie „cichej wojny” i właściwie wszystko może się zdarzyć.

Mój współbrat zakonny jest biskupem w Symferopolu na Krymie. Niedawno z nim rozmawiałem i jeszcze wtedy nie było tak dramatycznie. Ale upłynęło kilka tygodni i wygląda na to, że to już jest Rosja. Co będzie dalej, nikt nie wie. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Problem jest na pewno większy niż tylko Krym. Problemem jest to, w jakim kierunku idzie współczesny świat, Europa. Czy ten sposób życia, który coraz bardziej dominuje w Europie, ma przyszłość, czy nie? Tak jak nie miało przyszłości bezbożne życie w Związku Radzieckim.  Kardynał Ratzinger mówił, że to jest pierwsza kultura w historii ludzkości, która nie ma żadnego odniesienia do Transcendencji, świętości, Boga, religii. Czy zepsucie Europy jest wyleczalne? Nie wiem. Na pewno kierunek, w którym idzie cywilizacja zachodnia, nie ma przyszłości. Czy to oznacza wojnę, cierpienie? Nie wiemy, jak Bóg prowadzi historię. Ale to, co się dzieje, może nam pomóc w myśleniu, że nie ma gwarancji pokoju na zawsze, że życie jest czymś więcej niż komfort i spokój.

Najważniejsza w misji Kościoła na Ukrainie jest pomoc człowiekowi, by mógł spotkać Boga. Trudno zmienić politykę, dobrze rządzić, jeśli nie będzie ludzi, którzy mają Boga w sercu i kontakt z rzeczywistością, z – jak mówi papież Franciszek – „peryferiami”, gdzie jest bieda, jest  zwyczajny człowiek. Jeśli politycy nie będą mieli Boga w sercu, jeśli nie będzie kogoś, kto będzie mówił im prawdę, to nie będzie lepiej. Władza, pieniądze demoralizują. Na początku masz dobre chęci, ale później nie zostaje z nich nic. Męstwo, którego tak potrzebują politycy, polega na tym, żeby człowiek patrzył przede wszystkim na dobro ludzi, a nie na to, by się im podobać. Wiadomo, że politycy bardzo chcą się podobać ludziom, ale to często oznacza, że nie służą im, tylko szukają siebie, nie mają wrażliwości na dobro i zło.

Co może zmienić prezydenta Putina? Modlimy się, by Bóg dotknął jego serca. Tu nie zastraszy go nikt. Trzeba więc włączyć do tego inne siły. Ale jakie Bóg ma plany, co nam chce powiedzieć – nie wiemy. Dlatego musimy być gotowi na wszystko i akceptować rzeczywistość taką, jaka jest.

Analitycy mówią, że bez dobrych zmian w Rosji nie będzie zmian na Ukrainie.

Również bez zmian w świecie Zachodu nie będzie dobrze na Ukrainie. Bez pełnego poszanowania człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci, bez poszanowania prawa natury żadne społeczeństwo nie może się rozwijać. Jeśli ktoś będzie zmuszał Ukrainę, by nie respektowała prawa natury, to jej nie pomoże. Nawet jeżeli da pieniądze. Owszem, pomoże, ale na krótką metę. Na dłuższą będzie Ukrainę niszczył. Wiele też zależy od tego, kim są ci, którzy mieszkają obecnie na Ukrainie. Na ile mają w sobie poczucie godności i niezależności. Na ile mają Boga w sercu. Bo na tyle będą żyli jak ludzie.

Fot. Jaromir Kwiatkowski

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web