Kościół wszystkim dla wszystkich. Głos w dyskusji o przyszłości Kościoła
Paweł Pomianek ●
W swoim artykule O przyszłości Kościoła. Prorocze słowa księdza Ratzingera Jaromir Kwiatkowski zaprosił do dyskusji na temat przyszłości Kościoła. Odnosząc się do wypowiedzi ks. Ratzingera z końca lat 60. poprzedniego stulecia oraz do tez postawionych przez naczelnego Dziennika, chciałbym napisać, jak osobiście chciałbym widzieć przyszłość Kościoła.
Chcę na początku zaznaczyć, że piszę z perspektywy człowieka, któremu na Kościele zależy i który Kościół kocha. Myśląc więc o jego przyszłości, zastanawiam się nad tym po kątem: co byłoby dla niego najlepsze.
Przyznam, że od wielu lat ścierają się we mnie dwie przeciwstawne koncepcje. Z jednej strony marzy mi się właśnie taki Kościół ubogi, o jakim mówił późniejszy papież:
Będzie Kościołem bardziej duchowym, który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą, a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich. Wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wierzących jako coś kompletnie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla nich, odpowiedź, której zawsze w tajemnicy szukali.
Osobiście powiedziałbym, że nie tyle jest to wizja Kościoła ubogiego, ile Kościoła realnego. Szacując liczbę osób wierzących w naszym kraju, czyli takich, które w pełni uznają nauczanie Kościoła i żyją jego zasadami, uważałem zawsze, że jest to mniej więcej od 3 do 10 procent spośród zdeklarowanych katolików.
Myślę też, że takie urealnienie, prawdziwe oddzielenie wierzących od niewierzących, pozostawienie małej trzódki świadków, mogłoby stać się nowym początkiem, o jakim mówił kard. Ratzinger.
Z dzisiejszego kryzysu wyłoni się Kościół, który straci wiele. Stanie się nieliczny i będzie musiał rozpocząć na nowo, mniej więcej od początków.
Kościół prześladowany
Ale jest też druga strona medalu: wizja prześladowań takiego Kościoła. Gdy dziś konstruujemy sobie te myślowe schematy, że byłoby dobrze, gdyby było nas mało, że to będzie dla nas cenne, że będzie z tego nowy początek, trochę zapominamy o perspektywie prześladowań. A przecież tam, gdzie udaje się wykorzenić wiarę na płaszczyźnie społecznej, natychmiast zaczynają się prześladowania pozostałej Reszty, że odwołam się tutaj do terminu starotestamentalnego.
Kiedyś na stronach Dziennika opublikowałem tekst polemiczny ze słowami ks. Franciszka Blachnickiego, który twierdził, że optymalną sytuacją dla wierzących jest ta, gdy Kościół jest prześladowany. Pokazałem na przykładzie katolików w Mongolii i Wietnamie, gdzie wiara została praktycznie wykorzeniona, jak niszczycielskie dla Kościoła i wiary są reżimy walczące z katolicką religią.
Znając pewną ewolucję myśli Ratzingerowej, mam podejrzenie, że już jako kardynał, a tym bardziej jako papież Benedykt XVI – autor tych słów nie podpisałby się pod nimi. A przynajmniej nie bez zastrzeżeń. W tym sensie, że ta wizja byłaby raczej przepełniona smutkiem niż pełna nadziei. Wiadomo, że późny Ratzinger postrzegał jako bardzo ważne to, co stare, poszukując właśnie w Tradycji żywotnych soków, które mogą tchnąć nowego ducha i odbudować Kościół, będący rzeczywiście od przeszło półwiecza w stanie poważnego kryzysu.
Iść na cały świat
Logicznie podchodząc do sprawy, trzeba się też zdecydować, co jest celem:
– żeby w Kościele było mało ludzi;
– żeby w Kościele było dużo ludzi.
Z Ewangelii wynika, że Kościół ma ewangelizować, iść na cały świat, chrzcić i czynić ludzi wierzącymi. A więc schodzenie Kościoła do katakumb i prześladowania są etapem cofania się Kościoła, są złym etapem dla Kościoła. Można powiedzieć, że są etapem męczeństwa i że mogą wydać owoce, ale to nie jest cel, żeby Kościół był ubogi (w sensie umęczony). Chcemy chwały Bożej, a więc i chwały Jego Mistycznego Ciała, chcemy wspaniałych budynków oddających chwałę Bożą i rządów Chrystusa w życiu społecznym, tak by narody i państwa oddawały należną chwałę swemu Stwórcy i Władcy.
Nie ulega też wątpliwości, że ludzie mieli najlepsze warunki do zbawienia wtedy, gdy Kościół doskonale się rozwijał, nie był prześladowany, a system społeczny mu sprzyjał. Naszym zadaniem jest walka o to, by prawo państwowe wspierało wiarę, a nie o to, by jej przeszkadzało. Jako przykład możemy tutaj podać sprawę krzyża w Sejmie, o którym nie tak dawno pisaliśmy – to dobrze, że on tam jest i niech tam pozostanie.
Jaromir Kwiatkowski w swoim tekście napisał:
Nie mam wątpliwości, że abdykacja Benedykta XVI i wybór kardynała Bergoglio na papieża były działaniem pod natchnieniem Ducha Świętego. Papież, nie zmieniając ani o jotę nauczania Kościoła w podstawowych kwestiach, w sposób bardziej zdecydowany – to również następstwo jego pochodzenia – zaczął mówić o tym, iż Kościół powinien stać się Kościołem ubogich. To prawda, tego Kościołowi potrzeba i módlmy się, aby Franciszkowi udało się takie przestawienie wektorów.
Przyznam, że trudno byłoby mi się podpisać pod tymi słowami. Nie tylko dlatego, że ja nie lubię szafowania imieniem Ducha Świętego i uważam, że to, czy dany papież został wybrany z Jego woli i realizował Jego wolę, można ocenić naprawdę z perspektywy lat, dziesięcioleci czy wręcz stuleci – na podstawie dalszych losów.
Chodzi mi przede wszystkim o to, że wedle wizji przedstawionej przez autora, celem działania papieża miałaby być przemiana Kościoła w Kościół ubogi. Wydaje się, że nie takie było przesłanie Ratzingera, który miał raczej na myśli pewien nieuchronny negatywny proces, z którego Bóg może wyprowadzić coś lepszego (nowy początek). Zadaniem papieża nie jest przyspieszanie tego procesu, choć w tej kwestii zakładam, że naczelnemu Dziennika chodziło raczej o mentalne przygotowanie chrześcijan do tego, że staną się prześladowaną mniejszością.
Czy jednak rzeczywiście takie są dążenia papieża Franciszka? Kościół papieża Franciszka to raczej właśnie nie Kościół niewielki, Kościół małej grupy, ale Kościół szeroki, w którym miejsce mogą znaleźć nawet osoby, które nie żyją wiarą na co dzień. Osobiście postawiłbym tezę, że „Kościół ubogi” Franciszka stanowi raczej przeciwieństwo „Kościoła ubogiego” w ujęciu ks. Ratzingera, a jedynym podobieństwem jest tutaj całkowicie przypadkowa zbieżność pojęć użyta w innych kontekstach i w innym znaczeniu.
Kościół wszystkim dla wszystkich
Czy chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich? Owszem. Ale chciałbym też Kościoła bogatego w tym, co dotyczy chwały Bożej. Chciałbym też Kościoła bogatego i dla bogatych. I dla klasy średniej. Chciałbym Kościoła zaangażowanego w życie społeczne i kształtującego kulturę. Chciałbym Kościoła, który z jednej strony jak latarnia jasno wskazuje drogę, a z drugiej jak pełna miłości matka nikogo nie odrzuca. Kościoła, który uczci zaszczytami swoich wiernych synów, ale i będzie miejscem, do którego zawsze może się udać nawrócony grzesznik.
Reasumując, chciałbym aby Kościół mógł odnieść do siebie słowa, które w Pierwszym Liście do Koryntian (9,19-22) napisał o sobie św. Paweł:
Tak więc nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem – choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem – by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla nie podlegających Prawu byłem jak nie podlegający Prawu – nie będąc zresztą wolnym od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu – by pozyskać tych, którzy nie są pod Prawem. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych.