Życie na tzw. próbę. Czy rzeczywiście sprawdzian wartości uczuć?
Darek Rubacha ●
Obecnie instytucja małżeństwa przechodzi poważny kryzys. Coraz częściej młodzi ludzie nie myślą o takiej „finalizacji związku”. „Po co nam zbędne papierki”- mówią. Mieszkanie pod wspólnym dachem wybierają coraz częściej narzeczeni, przygotowujący się do ślubu kościelnego. Młodzi ludzie, poza chęcią przebywania ze sobą przez jak największą część doby, a także dzielenia trudów i radości codziennego życia jeszcze przed stanięciem na ślubnym kobiercu, mają na względzie kwestie praktyczne. Mieszkanie „bez ślubu” traktują jak mieszkanie „przed ślubem”.
Swoją decyzję o wspólnym zamieszkaniu argumentują potrzebą „sprawdzenia się”, „lepszego poznania się”, ale wcale nie wykluczają w najbliższym czasie powiedzenia sobie sakramentalnego „tak”. Sytuacja ekonomiczna wielu studentów, pragnienie „dopasowania się”, przeżycia swego rodzaju symulacji małżeństwa, skłania ich do decyzji, by zamieszkać razem. Są w sobie zakochani, planują wspólne życie i takie zamieszkanie razem według nich jest bardzo dobrą okazją, by się lepiej poznać, dopasować, zobaczyć swoje zalety i wady, by nie ujawniły się po ślubie, bo wtedy nie ma już odwrotu. Chyba, że rozwód, ale wtedy jest skandal w rodzinie.
Konkubin – wspólnik grzechu
Są i tacy, którzy wspólne zamieszkanie traktują jako sposób na życie. Nie myślą o ślubie, nie chcą się „sprawdzać”, nie chcą się „wypróbować”, po prostu chcą razem żyć. Nie wszystkich stać na własny kąt, a dzielenie mieszkania z „drugą połówką” to być może lepszy pomysł niż wprowadzanie się do obcej osoby. To przykład osłabienia wiary, zagubienia religijnych norm moralnych, czy niekonsekwencji wiary? A może… czasy się zmieniają? Czy faktycznie Kościół katolicki ma rację, stanowczo odrzucając taką formę życia ludzi? Po co to straszeniem grzechem w XXI wieku?
Zastanawiające jest jednak, dlaczego kochający się młodzi, bardzo często z katolickich rodzin, decydują się na taki właśnie krok? Dlaczego takie nieformalne wspólne zamieszkiwanie dwojga kochających się ludzi jest formą i sposobem na życie? To, że wspólne mieszkanie zmienia charakter związku, jest raczej bezdyskusyjne. Czy rzeczywiście małżeństwo obecnie przestaje być decyzją na całe życie? Czy może jest tak, jak mówi slogan, że ma całe życie teraz to jest tylko kredyt mieszkaniowy?
W moim odczuciu, to z jednej strony niezrozumienie zasad, jakimi powinien żyć chrześcijanin, brak właściwego, pociągającego przykładu ze strony rodziców, znajomych – jednym słowem autorytetów, a z drugiej – chęć zademonstrowania swojej samodzielności, wolności, odpowiedzialności czy dorosłości wzorowanej na tzw. nowoczesnych wzorcach społecznych, które u swych podstaw mają sprzeciw wobec norm chrześcijańskich.
Dla ludzi, uważających się za chrześcijan, wierzących i praktykujących, niesakramentalny związek czy wspólne zamieszkiwanie jest grzechem i odstępstwem od obowiązujących naturalnie zasad moralnych. Nie ma życia na próbę! Nie ma próby w imię dobra związku! Czasem „sprawdzenia” wzajemnych uczuć i pełniejszego poznania, a nie wspólnego pomieszkiwania jest narzeczeństwo. Ślub to początek czegoś nowego, początek wspólnego życia. Ojciec Maciej Sokołowski z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podkreśla, że „mieszkanie przed ślubem pozbawia nas bariery wstydu. Jest rozładowywaniem wstydu przed człowiekiem, który mi jeszcze nie zagwarantował, życiem, ślubem – a tylko deklaracjami, że będzie ze mną. A co ze sferą fizyczną takiego związku? Wspólne mieszkanie przed ślubem zasadniczo łączy się z wspólnym spaniem, kochaniem się, współżyciem. Przed ślubem wchodzi się w doświadczenie, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy ten ślub mamy czy nie. Jest nam dobrze, zatem i ślub nie jest potrzebny”.
Kościół katolicki sprzeciwiania się mieszkaniu ze sobą przed ślubem. W niezmiennej argumentacji podkreśla, że ludzkie ciało jest świątynią, a konkubinat czy inna forma wolnego związku jest grzechem przeciw przykazaniu „Nie cudzołóż”. Każda inna osoba, również ta nam „niepoślubiona w kościele”, jest uważana za wspólnika grzechu. Wszystkie te sytuacje znieważają godność małżeństwa; niszczą samo pojęcie rodziny; osłabiają znaczenie wierności. Są one sprzeczne z prawem moralnym. Jeżeli nie ma przeszkód i młodzi nie chcą zawrzeć sakramentu małżeństwa, tylko kalkulują według ludzkiej logiki, to popełniają największy błąd i budują życie na piasku. Taka postawa nie da się usprawiedliwić, bo ci ludzie nie postępują według wiary, lekceważą Pana Boga oraz lekkomyślnie podchodzą do życia.
„Wiele osób zamierzających zawrzeć małżeństwo domaga się dzisiaj swoistego prawa do próby. Bez względu na powagę tego zamiaru ci, którzy podejmują przedmałżeńskie stosunki płciowe, ‘nie są w stanie zabezpieczyć szczerości i wierności relacji międzyosobowej mężczyzny i kobiety, a zwłaszcza nie mogą ustrzec tego związku przed niestałością pożądania i samowoli” – czytamy w dokumencie Kongregacja Nauki Wiary „Persona Humana”.
Jan Paweł II precyzuje zaś w adhortacji „Familiaris consortio”, że zjednoczenie cielesne jest moralnie godziwe jedynie wtedy, gdy wytworzyła się ostateczna wspólnota życia między mężczyzną i kobietą. Miłość ludzka nie toleruje „próby”. Domaga się całkowitego i ostatecznego wzajemnego daru z siebie.
Miłość w sercu – to za mało!
Co więc właściwie daje nam sakramentalność małżeństwa, że warto o nie walczyć, co stanowi tę jakość, której brakuje konkubinatom?
Małżeństwo sakramentalne to gwarancja naszych praw, gdzie gwarantem jest sam Bóg i nasza przysięga małżeńska, ważna na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, teraz i do końca życia. To zjednoczenie mężczyzny i kobiety przed obliczem Boga. W trwałej jedności i nierozerwalności małżeńskiej można znaleźć prawdziwe szczęście. A co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela (Mt 19,6), powtórzmy za ewangelistą. To rezygnacja z prawa opartego o etykę katolicką zepchnęła nas do roli demonstrantów żebrzących o życie dla nienarodzonych, ciężko chorych, o nie demoralizowanie naszych dzieci w szkołach.
Jest też sporo racji w stwierdzeniu, że współczesna teologia zapomina o sakramentalnym wymiarze małżeństwa, czy szerzej: o sakramentalnym wymiarze naszego życia w każdej sferze – prywatnie, służbowo, rodzinnie, społecznie i państwowo. Moderniści usiłują nas przekonać, że wiarę należy mieć przede wszystkim w swoim sercu. Ale my mamy wiarę w sercu, tak jak i miłość do ukochanej mamy w sercu. Ale to za mało! Zewnętrznym wyrazem miłości są właśnie sakramenty, a źródłem sakramentów jest sam Chrystus.