Ks. Grzegorz Szczygieł, saletyn, o wizycie duszpasterskiej, czyli tzw. kolędzie: Ksiądz w dom…

12 stycznia 2015 17:27Komentowanie nie jest możliweViews: 1830

ks. g. szczygiełZ ks. Grzegorzem Szczygłem MS z parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie rozmawia Jaromir Kwiatkowski

Styczeń jest czasem wizyty duszpasterskiej, zwanej kolędą, podczas której księża odwiedzają w domach swoich parafian. Rzeszowska parafia saletyńska to głównie bloki. Ile mieszkań ksiądz średnio odwiedza w ciągu jednego dnia?

To zależy, ile dostanę w rozpisce. Nie ma jakiejś stałej liczby. Staramy się, aby tych mieszkań nie było zbyt wiele. Maksymalnie 30.

To sporo.

To zależy. Są parafie w wielkich aglomeracjach miejskich, w diecezjach, w których brakuje księży, gdzie ksiądz dostaje jeszcze więcej mieszkań. Jak dla mnie, 30 mieszkań to górna granica tego, by spotkanie z człowiekiem miało sens.

Na wsiach, gdzie ksiądz chodzi od domu do domu, pewnie to jeszcze inaczej wygląda.

Mój „rekord życiowy” to 55 odwiedzin w ciągu dnia. Ale to było od 8 rano do 21.30.

Kolęda to zapewne ważny rozdział w życiu każdej parafii, ale dla samych księży trudny i męczący. Zwłaszcza, gdy się zważy, że do południa większość z nich uczy w szkole, po południu odwiedza te przysłowiowe 30 mieszkań – i tak przez miesiąc. Trzeba mieć końskie zdrowie, by to wytrzymać.

Pamiętam, że moje dwie pierwsze kolędy odchorowałem. Pracowałem w parafii, gdzie oprócz mnie był jeszcze tylko proboszcz, starszy człowiek, który już na kolędę nie chodził. Natomiast rzeczywiście, jeżeli – po kilku godzinach spędzonych w szkole – trzeba wyruszyć jeszcze na kilkadziesiąt spotkań w ramach kolędy, to jest to trudna sprawa. Zwłaszcza, że praca w szkole jest z roku na rok coraz trudniejsza, o czym wie każdy, kto się ze szkołą zetknął.

Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że kolęda wiąże się nie tylko z wysiłkiem fizycznym kapłana, ale wymaga od niego także koncentracji, by nie uszło jego uwadze coś ważnego, co chcą mu przekazać parafianie. A im bliżej wieczora, tym o tę koncentrację trudniej.

Dla mnie najtrudniejsze były kolędy w kilku pierwszych latach.  Nie tyle nawet wysiłek fizyczny. Najtrudniej przychodziło mi oswojenie się z wysiłkiem emocjonalnym. Podczas kolędy bowiem spotykamy bardzo różnych ludzi i trzeba mieć w sobie dużo elastyczności, by umieć wyjść naprzeciw każdemu. Czasami spotykamy się z wieloma uprzedzeniami w stosunku do księży i z tym też trzeba się zmierzyć. Nie mówię, że jest to nagminne, ale od czasu do czasu się zdarza.

Po co księża idą do mieszkań swoich parafian?

Najprościej będzie mi powiedzieć, po co ja idę. Właśnie po to, by się spotkać. Zauważyłem, że dla mnie kolęda w każdej parafii, w której pracowałem, była niesamowitym źródłem informacji o ludziach. O ich problemach; o mentalności – jako saletyni mamy parafie w różnych regionach Polski, gdzie ta mentalność bardzo się różni. Już po pierwszej kolędzie w danej parafii miałem o wiele pełniejszy obraz tego, komu służę, do kogo mówię, kogo spowiadam.

Statystycznie rzecz biorąc, ksiądz może poświęcić na wizytę u jednej rodziny 10-15 minut. To dużo czy mało?

Tego spotkania nie mierzy się minutami, tylko wydarzeniami. Czasami przez te kilka minut może się dużo wydarzyć. Spotkanie z człowiekiem to wejście z nim w relację. Jeżeli np. ktoś jest daleki od Kościoła, pełen uprzedzeń, to spotkanie z konkretnym księdzem może okazać się dla niego przełomowe.

Czasami podczas kolędy mogą wyjść na jaw poważne problemy rodzinne, z wiarą itd. Trudno je rozwiązać w 10 minut. Co wtedy?

Miewałem takie sytuacje, że ktoś przez lata obawiał się poruszyć przy księdzu pewne kwestie, np. spowiedzi, powrotu do wiary, lecz zdecydował się przyjąć po latach księdza po kolędzie i ta rozmowa zaowocowała powrotem do życia religijnego. To spotkanie może być krótkie, nie załatwi się na nim wszystkiego, ale wiele rzeczy może się tam zacząć.

Taka rozmowa jest zaproszeniem do ciągu dalszego – już na spokojnie, w parafii?

To oczywiste. Po to chodzimy po kolędzie. Jeżeli ktoś wyraża chęć spotkania się na dłuższym, spokojniejszym spotkaniu, to umawiamy się na nie na czas po zakończeniu kolędy.

Zresztą, nie traktuję kolędy jako okazji do przepytywania parafian i wyciągania na siłę ich problemów. Przyjście księdza to raczej stworzenie komuś szansy na spotkanie, dialog. Każdy z tej szansy może skorzystać tak, jak sam chce.

Jasne. Kiedyś jeden ksiądz powiedział mi, że w niektórych mieszkaniach i 10 minut to dużo, bo domownicy siedzą jak na szpilkach, zastanawiają się, po co właściwie zgodzili się na wejście księdza, marzą, by jak najszybciej sobie poszedł, a zdarza się, że trzeba ich prosić, by w czasie kolędy wyłączyli telewizor. Czasami jednak udaje się nawiązać sympatyczny dialog. O czym wtedy mówią ludzie? Dzielą się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi funkcjonowania parafii? Opowiadają o swoim życiu, próbują wciągać księdza w dysputę polityczną?

Podczas kolędy zetknąłem się z każdym z wymienionych tu tematów. Spotykamy bardzo różnych ludzi i dla każdego z nich co innego jest w życiu ważne. Albo jeszcze inaczej: co innego jest ważne w styczniu tego konkretnego roku. Jedni właśnie zachorowali, inni wyzdrowieli, jedni się rozstali, inni się spotkali, niektórzy mają kłopoty finansowe itd. Zwykle ludzie dzielą się tym, co w danej chwili najmocniej przeżywają.

Z kolędą wiąże się motyw, który trafił nawet do reklamy. Są parafianie, którzy – chcąc ugościć księdza jak najlepiej – proponują poczęstunek: jedni – kawę i ciastka, inni kolację itd. W większej dawce jest to dla księdza trudne do „przeżycia”. Choć, jak mi powiedział pewien kapłan, dawniej odmawiał nawet herbaty. Do czasu, kiedy się zorientował, że wspólne wypicie herbaty jest świetną okazją do rozpoczęcia dialogu.

Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że gdyby podczas kolędy księża zbyt często przyjmowali takie zaproszenia, to do ostatnich mieszkań docieraliby bardzo późno.

Jak to rozwiązać?

Długodystansowi biegacze rozkładają siły na cały dystans (śmiech). Trzeba uważać, żeby się gdzieś nie zasiedzieć. To jest też kwestia, by ludzie, do których się przychodzi, rozumieli, że ksiądz nie ma nieograniczonego czasu, a oni nie są jedynymi mieszkańcami bloku. A na herbatę można się przecież kiedyś umówić; kolęda nie jest jedyną w roku okazją ku temu.

Z kolędą związany jest krzywdzący model „księdza-inkasenta”, który przychodzi, by zebrać od parafian koperty z ofiarami. A przecież kolęda nie służy zbieraniu pieniędzy, tylko spotkaniu z człowiekiem, zaniesieniu mu Bożego błogosławieństwa.

Ta sprawa to był dla mnie jeden z trudniejszych emocjonalnie momentów na początku kapłaństwa. Pewnie dlatego, że to był jeden z najsilniejszych stereotypów, z którym musiałem się zmierzyć.  Rozpoczynałem pracę kapłańską w czasach, kiedy na wioskach dość mocno było zakorzenione to, iż kolęda to także okazja do złożenia ofiar. Najbardziej zdziwiło mnie, że bardzo wielu ludzi podchodzi do tego bardzo życzliwie. To nie jest tak, że ksiądz jest intruzem, który przychodzi wyciągać pieniądze. Ja mam taką zasadę od lat: nigdy nie szukam pieniędzy, nie wyciągam ręki po kopertę, nie pytam o to i nie chcę, by pieniądze były głównym tematem naszych rozmów. Z drugiej strony, miałem też taką sytuację, kiedy odmówienie przyjęcia ofiary zostało przez osobę, która chciała ją złożyć, odebrane jako upokorzenie. Trzeba tu być bardzo roztropnym.

Jakie zdarzenia podczas kolędy zostały szczególnie w księdza pamięci?

Trudno mi opowiedzieć o jednym. Każdy rok przynosił kilka ciekawych, nietypowych zdarzeń. Kiedy zobaczę w jakimś domu gitarę, to nawiązuję do niej rozmowę (ks. Grzegorz jest gitarzystą i liderem zespołu chrześcijańskiego Daj Spokój – przyp. JK). W ubiegłym roku miałem taką sytuację, że trafiłem do młodych ludzi, którzy mieli gitarę elektryczną i „piec” (wzmacniacz – przyp. JK). Zagrałem kilka utworów. W mieszkaniu zapanował entuzjazm; ci młodzi powtarzali, że jeszcze takiej kolędy w życiu nie mieli. Jako duszpasterz młodzieży przez lata, zawsze cieszyłem się tym, gdy udało mi się podczas kolędy porozmawiać z jakimś młodym człowiekiem tak, że w czasie wakacji jechał ze mną na rekolekcje. Bywało, że te rekolekcje dawały później piękne owoce. Ale nie byłoby tego, gdybyśmy się wcześniej nie spotkali podczas kolędy.

Wywiad ukazał się w dwumiesięczniku “La Salette Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej”.

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web