“Bóg nie umarł”. Wiara wymaga odwagi

16 marca 2015 15:49Komentowanie nie jest możliweViews: 14859

bóg nie umarłJaromir Kwiatkowski ●

Student Josh na pierwszych zajęciach z filozofii sprzeciwia się poglądom profesora Radissona, zdeklarowanego ateisty. Aby zaliczyć kurs, musi udowodnić, że Bóg istnieje. I zrobić to „sam przeciw wszystkim”, czyli profesorowi i studentom, którzy – z rzeczywistej niewiary czy oportunizmu – nie mają problemów z napisaniem na kartce „Bóg umarł” i podpisaniem się pod tym stwierdzeniem. Student podejmuje wyzwanie. Z pozoru stoi na straconej pozycji, ale…

„Bóg” nie umarł, to bardzo dobry, poruszający film. Bardzo amerykańsko-protestancka opowieść o tym, że wyznawanie wiary wymaga odwagi, że czasami wszystko sprzysięga się przeciw takiemu człowiekowi, ale na końcu to on zwycięża.

Nie będę recenzował filmu ani opowiadał jego fabuły, by nie pozbawiać Państwa przyjemności oglądania. Bo film obejrzeć warto i gorąco do tego namawiam.

Uchylę jednak rąbka tajemnicy. W głównym wątku opowieści zarysowuje się ciekawy podział: to Bóg, chrześcijaństwo daje człowiekowi wolność wyboru – Josh po przedstawieniu swoich argumentów na istnienie Boga nie zmusza innych studentów do ich przyjęcia, lecz daje im możliwość wyboru: wy zdecydujcie. Natomiast profesor-ateista jest totalitarystą: nie wystarcza mu, że sam twierdzi, iż Boga nie ma, wymaga, by po tym poglądem podpisali się wszyscy studenci. Bo – jak zirytowany mówi Joshowi – “Bogiem na moich zajęciach jestem ja”.

Punktem zwrotnym opowieści jest dla mnie ważna uwaga profesora: że niemal wszyscy znani ateiści byli kiedyś chrześcijanami. Problem w tym, że się do Boga “zrazili”. On także – gdy choroba zabrała mu, wtedy 12-letniemu chłopcu, głęboko wierzącą matkę. “Nienawidzę Go. Zabrał mi wszystko!” – krzyczy profesor w finale sporu z Joshem. I w tym momencie już wiadomo, że musi “nadziać się” na prosty argument studenta: “Jak można nienawidzić Kogoś, w kogo istnienie się nie wierzy?”. Stąd i werdykt studenckiej „ławy przysięgłych” może być tylko jeden: jeden po drugim, wstają wszyscy, ze słowami „Bóg nie umarł”. Począwszy od przybysza z komunistycznych Chin.

Inną kluczową kwestię wypowiada matka z demencją starczą do syna, tak skoncentrowanego na robieniu kariery w biznesie, że przez lata nie miał czasu jej odwiedzić (no i co się stało, i tak go przecież nie rozpoznaje): że szatan daje człowiekowi czasami wygodne życie, “luksusową klatkę” – po to, by go odciągnąć od Boga.

I jeszcze jedno kluczowe pytanie, jakie zadaje perkusista rockowego zespołu chrześcijańskiego lewicowej dziennikarce, o którą Pan Bóg “upomniał się” poprzez chorobę nowotworową: a ty z czego czerpiesz swoją nadzieję?

Scena, kiedy 10 tys. uczestników koncertu muzyki chrześcijańskiej wysyła do miliona osób krótkiego SMS-a: „Bóg nie umarł”, to triumf radosnego chrześcijaństwa, znanego choćby z fragmentów koncertów amerykańskich zespołów rocka chrześcijańskiego na kanale You Tube (polecam np. piosenki Chrisa Tomlina).

Ale istotne jest też to, że przeżywanie chrześcijaństwa nie jest w filmie pokazane wyłącznie na poziomie emocjonalnym. Mocny jest także wątek intelektualnego pogłębiania wiary. Josh, przygotowując się do konfrontacji z profesorem Radissonem, pochłania góry książek, szukając kontrargumentów na „ateistyczną pewność” butnego profesora.  W filmie pojawia się sporo konkretnych, racjonalnych argumentów dotyczących kwestii istnienia Boga, które mogą nam pomóc w naszych rozmowach z niewierzącymi. A jednocześnie „Bóg nie umarł” jest zachętą do także intelektualnego pogłębiania wiary. Trudno nie dostrzec, że gros katolików w Polsce, postawiona wobec takiej konfrontacji, wzięłaby nogi za pas, wiedząc, że argumentów szybko by im zabrakło.

Więcej nie zdradzam. Po prostu, idźcie do kin. Twórcy tego filmu postawią Wam wiele ważnych pytań.

 

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web