Czy poradzimy sobie bez Maryi. Recenzja
Tomasz Powyszyński ●
Najnowsza książka Sławomira Zatwardnickiego, autora bardzo dobrych książek apologetycznych, nosi tytuł Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim, czyli jak chwalić Maryję i bronić Jej godności. O ile wcześniejsze książki Zatwardnickiego, które miałem okazję recenzować, były dosyć ogólne (Katolicki pomocnik towarzyski dotyczył kilkudziesięciu najróżniejszych problemów, wśród których jednak brakło wątków maryjnych, a Ateizm urojony traktował o bardzo szerokim zjawisku, jakim jest tzw. nowy ateizm), o tyle Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim ogranicza się właściwie do jednego problemu, zarysowanego już w tytule – jest to książka, która ma za zadanie wyjaśnić kult Matki Bożej, a co za tym idzie – przekonać do niego nieprzekonanych, czyli głównie – nie ma co ukrywać – protestantów.
Objętość książki (grubo ponad 400 stron) jednak sugeruje już na wstępie, że nie jest to proste. I nie chodzi o to, że trudno wytłumaczyć kult Maryi. Problem jest inny. Myślę, że aby zaakceptować kult maryjny, potrzebne jest coś więcej niż suche dowodzenie, czy racjonalny i logiczny ciąg argumentacyjny. Wiele rzeczy w katolicyzmie można odpowiednio uargumentować, tak że osoba, która przyjmie te argumenty, nie będzie miała wielkiego problemu z przyjęciem prawdy, do której one prowadzą. Ale obok nich są prawdy (i kto wie, czy nie jest ich zdecydowana większość), których akceptacja wymaga czegoś więcej. Trudność w przyjęciu kultu maryjnego może być zrozumiała, kiedy tylko wyobrazimy sobie osobę, która dwadzieścia parę lat nie myślała o swojej matce. Jeżeli ktoś przez długi czas unika jej i w ogóle nie zaprząta sobie nią głowy, to nie można oczekiwać, że uczucia, jakie dziecko żywić powinno do swojego rodzica, pojawią się potem z dnia na dzień. To porównanie pokazuje, że nawet jeżeli wykażemy, iż kult Matki Bożej ma sens, jest zgodny z Pismem Świętym i potrzebny człowiekowi, to jeszcze nie sprawimy, że Maryja zyska kolejnego czciciela. Stąd, moim zdaniem, wynika trudność związana z oddawaniem należnej czci Matce Bożej i zamysł autora omawianej książki, by nie ograniczać się jedynie do beznamiętnego argumentowania.
Sławomir Zatwardnicki ułatwił czytelnikowi życie, nadając rozdziałom tytuły w formie zarzutów, które zazwyczaj pojawiają się, gdy zaczniemy rozmawiać o kulcie maryjnym z osobą go odrzucającą. Mamy więc na przykład rozdział pt. „Maryja przesłania Boga!” – dla ludzi, którzy sprawiają dziwne wrażenie, jakoby ich miłość do Boga była tak słaba, że pomodlenie się do Maryi z miejsca zrobi z nich bałwochwalców, albo dla ludzi, którym się wydaje, że gdy popatrzą na Maryję, to spuszczą z oka Boga (podczas gdy w rzeczywistości może nawet lepiej Go zobaczą). Jest także rozdział zatytułowany „Jest tylko jeden Pośrednik!”, w którym autor przekonuje, że pośrednictwo Chrystusa jest oczywiście konieczne, ale w nim – właśnie w nim, a nie obok niego – mogą pojawić się inne pośrednictwa. Żeby nie szukać daleko – czyżby archanioł Gabriel, zwiastujący Maryi narodzenie Chrystusa, zapomniał, że przecież nie może być pośrednikiem, bo Syn Boży, Jezus Chrystus, jest jedynym Pośrednikiem? Nie ma więc powodu, by rezygnować z pośrednictwa i pomocy Maryi, która w pewnym sensie przez to, że była człowiekiem takim jak my, rozumie nas najlepiej.
W książce Sławomira Zatwardnickiego szczególnie spodobały mi się dwie rzeczy. Po pierwsze, w paru miejscach autor odwołuje się do pogardzanej niekiedy pobożności ludowej, której stara się bronić. Bardzo często przy dyskusji o Maryi katolicy, żeby przypodobać się krytykantom i przedstawić się w korzystniejszym dla nich świetle, próbują się od Niej zdystansować, twierdząc, że „no tak, niektóre pieśni czy wyobrażenia związane z Matką Bożą są nieco przesadzone i niepoprawne, ale to przecież tylko pobożność ludowa” (czyt. mało ważna i gorsza w porównaniu z wiarą oświeconych i wyedukowanych katolików). Pamiętajmy jednak, że Chrystus przyszedł do maluczkich, wyróżnił to, co w oczach świata uchodzi za głupstwo. Nasz Zbawiciel nie szukał wykształconych teologów, umiejących precyzyjnie określać dogmaty czy nauki. Warto o tym pamiętać, bo może się okazać, że intuicja istniejąca w pobożności ludowej celniej ujmuje prawdy wiary niż wysublimowane teorie przemądrzalców, patrzących z góry, z lekceważeniem, na czyjąś pobożność.
Druga rzecz, na którą moim zdaniem warto zwrócić uwagę, to fakt, że autor, przekonując do słuszności katolickiego kultu Maryi, czasem powołuje się na… protestantów, cytując ich przy różnych okazjach. Nie mam tu na myśli jedynie Marcina Lutra, którego religijność była przecież zabarwiona maryjnością, ale także bardziej współczesnych braci odłączonych. Sławomir Zatwardnicki nie robi tego jednak po to, by ich ośmieszyć czy wytknąć błędy, wręcz przeciwnie – po to, by wyłuskać z ich twierdzeń pewne ziarna prawdy, gdy wypowiadali się na temat Matki naszego Boga. Można więc zauważyć, że i oni pewne rzeczy wyczuwają, chciałoby się powiedzieć – instynktownie, ale boją się pójść dalej, zrobić kolejny, odważniejszy krok. I może tak jest rzeczywiście – każdy człowiek, otwarcie lub po cichu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, chciałby mieć Matkę, ale wielu z jakichś powodów boi się tego pragnienia i je zagłusza.
Jakkolwiek by było, Chrystus nam Ją dał. Możemy Ją przyjąć i cieszyć się zarówno miłosiernym i sprawiedliwym ojcostwem Boga, jak i matczyną czułością Maryi, wzbogacając w ten sposób swoją wiarę, odkrywając nowe rejony miłości, której niewyczerpanym źródłem jest Bóg, a która w Maryi objawia się w niezwykły i wyjątkowy sposób. Możemy także odrzucić ten dar, stwierdzając, że my tego nie potrzebujemy, że poradzimy sobie bez Maryi, a więc bez Matki. Książka Sławomira Zatwardnickiego pt. Pomoc przeciw nieprzyjaciołom Twoim, chociaż w zamierzeniu o charakterze apologetycznym, uzmysławia, jak wiele tracimy, gdy decydujemy się na to drugie rozwiązanie. Warto ją przeczytać!