Muzyczna otchłań. Satanistyczne inspiracje w muzyce metalowej i ambientowej
Dr Małgorzata Nieszczerzewska ●
Musimy zniszczyć wszystkie formy chrześcijańskiej i semickiej religii, jakie znajdują się na świecie. Jedynie satanizm daje każdemu człowiekowi wolność.
Gaahl, wokalista zespołu Gorgoroth
Dla człowieka wierzącego, wychowanego w kulturze chrześcijańskiej, muzyka może spełniać dwojaką rolę: podtrzymywać jego duchowy i kulturowy rozwój, bądź kierować jego zainteresowania w przeciwną stronę. Problem ten dotyczy w szczególności ludzi młodych, którzy rozpoczynają swoje własne, przynajmniej częściowo niezależne, życie we współczesnej kulturze. Trzeba jednak przyznać, że wielu ludzi dorosłych, traktując muzykę jedynie jako niegroźne źródło rozrywki i jedną z podstaw „kultury przyjemności”, nie zdaje sobie sprawy z jej negatywnego społecznego i duchowego oddziaływania bądź je zupełnie lekceważy.
Przesłanie antychrześcijańskie można odnaleźć w niemal każdym gatunku muzyki, szczególną uwagę warto jednak zwrócić na muzykę z gatunku black metal i dark ambient, które otwarcie promują treści satanistyczne, okultystyczne lub neopogańskie (osobną grupę stanowią zespoły odwołujące się w warstwie tekstowej do ideologii narodowosocjalistycznej). Chociaż wydają się one funkcjonować wciąż na peryferiach muzyki popularnej, stają się, wbrew pozorom, coraz bardziej… pop. Świadczyć może o tym chociażby obecność w polskich mediach głównego nurtu Adama Darskiego, wokalisty grupy Behemoth, mającej na Facebooku ponad milion fanów. Darski (Nergal) wykreowany został na jednego z celebrytów i muzycznych ekspertów, zaś jego artystyczna satanistyczna działalność jest bagatelizowana nawet przez niektóre autorytety kościelne.
Black metal
Gatunkiem, który właściwie od samego początku jawnie sprzeciwiał się wielu podstawowym zasadom organizującym chrześcijaństwo, był oczywiście rock and roll. Jednak bardzo radykalny stał się w tym dopiero hard rock i heavy metal, którego twórcy (muzycy takich formacji, jak Led Zeppelin, Black Sabbath, Black Widow czy Coven) otwarcie przyznawali się m.in. do fascynacji postacią Aleistera Crowleya, angielskiego okultysty przełomu XIX i XX wieku. Jak piszą autorzy słynnej książki o metalowym podziemiu, od tej pory chrześcijaństwo nie miało poddawać się powolnej erozji poprzez długotrwały rozkład wartości moralnych, a raczej zostać bezwzględnie wykorzenione i doszczętnie spalone (M. Moynihan, D. Søderlind, „Władcy chaosu”, Poznań 2010, s. 19). Antychrześcijańskie i bluźniercze treści najbardziej wyraźne są jednak w gatunku nazwanym „black metal”, powstałym w Norwegii na początku lat 90. XX wieku. Źródła inspiracji twórców najpopularniejszych norweskich zespołów można z łatwością odnaleźć w działaniach pionierów: takich grup, jak Venom, Mercyful Fate, Bathory, Celtic Frost czy Slayer, które miały miejsce dziesięć lat wcześniej.
Przyjmuje się, że nazwa gatunku pochodzi właśnie od jednego z albumów formacji Venom, zatytułowanego „Black Metal”. Badacze zainteresowani powstaniem i rozwojem muzycznego metalowego podziemia zgodnie twierdzą, że to właśnie w latach 90. pojawiła się w muzyce nowa fala bluźnierstwa, której owocem było nie tylko propagowanie antychrześcijańskich i satanistycznych treści, ale swoiste przejście od słów do czynów: częstsze przypadki zabójstw, rytualnych samobójstw oraz niszczenia chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego, np. bezczeszczenie cmentarzy, podpalanie kościołów czy profanacja Pisma Świętego. Istotny jest również fakt, że niemal wszystkie formacje z lat 80., które miały największy wpływ na rozwój black metalu jako gatunku, przyznawały się do znajomości „Biblii Szatana” autorstwa Antona Szandora LaVeya, wydanej w 1969 roku i stanowiącej już w tamtym czasie integralną część „satanistycznej kultury masowej”.
Blackmetalowe zespoły wyróżnia spośród innych sceniczny image oparty na czarno-białym makijażu typu corpse paint oraz charakterystyczny strój i wokal. Brzmienie uzyskiwane przez zespoły tego gatunku potocznie określa się jako surowe, posępne i złowrogie.
Czarny krąg
Pierwszym zespołem, dzięki któremu gatunek przestał być peryferyjny, a stał się ikoną satanistycznego muzycznego podziemia, był norweski Mayhem, którego założyciel, Øystein Aarseth, noszący pseudonim Euronymous, został zasztyletowany przez Varga Vikernesa, innego członka norweskiej sceny blackmetalowej. Działalność zespołu była przełomowa również z innego powodu. Aarseth otworzył bowiem w Oslo sklep muzyczny o nazwie Helvete (piekło). Ściany tego miejsca, pomalowane oczywiście na czarno, przyozdobione były m.in. odwróconymi krzyżami i sprofanowanymi figurkami katolickich świętych. Swoją siedzibę miała tam założona również przez Euronymousa antychrześcijańska organizacja Black Circle (Czarny Krąg), która w sposób nieoficjalny gromadziła muzyków i fanów najbardziej liczących się ówczesnych formacji (Mayhem, Burzum, Darkthrone, Immortal, Enslaved czy Satyricon).
W czasie dość krótkiej działalności tej „organizacji”, w Norwegii za jej sprawą spłonęło wiele kościołów (szacuje się, że w latach 1992-96 zniszczono od 50 do 60 świątyń, w tym kościoły zabytkowe), wiele innych zostało podpalonych, zbezczeszczono również dziesiątki cmentarzy. Do czynów tych przyznawali się zarówno poszczególni muzycy, jak i fani zainspirowani sceniczną i pozaartystyczną działalnością swoich idoli. Varg Vikernes, muzyk uznawany za prekursora tych działań, w jednym z wywiadów oznajmił: Chcę, aby chrześcijanie pamiętali, że to jest zemsta za palenie pogańskich świątyń. Za to, że zniszczyli wszystko, co było piękne i zawierało prawdziwą kulturę Norwegii, tę z czasów pogańskich („Władcy chaosu”, s. 109). Fala podpaleń dotarła także do innych krajów, np. do Szwecji czy Rosji. Młodzi ludzie oskarżeni o te czyny przyznawali się do fascynacji satanizmem oraz do inspiracji muzyką blackmetalową.
Mroczna atmosfera
Dark ambient to jedna z odmian muzyki elektronicznej, atmosferycznej, czyli muzyki tła. Na scenie muzycznej pojawiła się również w latach 80., natomiast jej rozkwit datuje się na lata 90. XX wieku, gdy w Szwecji zaczęła działać i prężnie się rozwijać wytwórnia muzyczna o „wdzięcznej” nazwie Cold Meat Industry (Wytwórnia Zimnego Mięsa). Najbardziej znane formacje wydające pod jej szyldem to: MZ.412, Brighter Death Now, Atrium Carceri, Ordo Rosarius Equilibrio czy Sephiroth. Na polskiej scenie długo wiodły prym Moan, Paranoia Inducta i Sui Generis Umbra.
Nie obowiązuje tutaj harmonia, linia melodyczna czy rytm. Utwór rozwija się głównie przez operowanie barwą dźwięku, zaś celem projektów jest stworzenie „muzyki otoczenia”. W przeciwieństwie do głównego nurtu ambientu, gdzie muzyka najczęściej jest przyjemna i relaksująca (niektórzy twórcy włączają w swoje utwory np. chorał gregoriański, kolaże zgiełku wielkich miast oraz dźwięki natury), dark ambient to muzyka mroczna, której głównym zadaniem jest wywoływanie uczucia smutku i melancholii, niepokoju, strachu, paranoi, a nawet przerażenia.
Z wypowiedzi fanów wynika, iż jest to alternatywa dla tych, którzy są zbyt wrażliwi na kakofoniczne i agresywne dźwięki w blackmetalowym wydaniu lub, wręcz przeciwnie – że dark ambient stanowi ich dopełnienie. Projekty darkambientowe fascynują i – jak twierdzą słuchacze – uzależniają. Nie dziwi również, że wielu twórców z tego kręgu przyznaje się do silnych inspiracji mistycyzmem, okultyzmem i ezoteryką, próbując nadać swym projektom rytualne i magiczne właściwości. Sami fani nazywają je muzyczną otchłanią, muzyką opętaną, ale jednocześnie piekielnie piękną, muzyką rodem ze szpitala psychiatrycznego, hałasem w służbie złych mocy, dźwiękami, które wwiercają się w mózg, muzyką odhumanizowaną, zimną, brudną i złą, nastrojem, który prowadzi cię w trakcie tej bezbożnej wędrówki.
Utworów darkambientowych są oczywiście setki, ale nawet pobieżny przegląd dyskografii najbardziej znanych twórców oraz ikonografii umieszczanej na okładkach lub w teledyskach pozwala wyróżnić kilka wiodących tematycznych motywów, z których, jak możemy się domyślać, żaden nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Przede wszystkim powtarza się tu motyw pustki, destrukcji, mroku, śmierci (również samobójczej), strachu, choroby psychicznej czy fetyszyzmu i innych dewiacji seksualnych. Jeżeli utwory posiadają warstwę tekstową, często przywoływany jest Lucyfer lub imiona innych demonów oraz używane są zwroty nawiązujące do sfery magicznej i okultystycznej.
W przypadku utworów mających jedynie warstwę dźwiękową satanistyczne komunikaty pojawiają się oczywiście w tytułach płyt i poszczególnych utworów oraz w symbolach umieszczanych na okładkach. Dźwiękom elektronicznym towarzyszą często krzyki, jęki, płacz czy trudne do zidentyfikowania odgłosy. W zależności od preferencji i aktualnego nastroju, twórcy zabierają słuchaczy w wyobraźniową podróż do opuszczonych budynków, piekła, szpitala psychiatrycznego lub na zlot czarownic.
Satanizm jako źródło muzycznej inspiracji
Na pytanie, dlaczego te odmiany muzyki satanistycznej pojawiły się i rozwinęły akurat w Skandynawii, próbują odpowiedzieć również autorzy „Władców chaosu”, tłumacząc to zjawisko kryzysem Kościoła w krajach zachodniej Europy. W późniejszych latach otwarte przyznawanie się do wiary w istnienie piekła i szatana uznawane było w kręgach kościelnych [w Norwegii – M.N.] niemal za tabu. Są to tematy, podobnie jak egzorcyzmy, o których po prostu się nie dyskutuje (s. 99). Widać więc, że chociaż w Kościele norweskim Szatan był praktycznie „martwy”, w kulturze popularnej, nie tylko niszowej, miał się coraz lepiej. W oparciu o zbliżony scenariusz sytuacja rozwija się również w całej Europie Zachodniej.
Według najprostszego podziału satanizm w muzyce dzieli się na dwa nurty: teistyczny i laveyański. Wyznawcy tego pierwszego uznają Szatana za bóstwo, jednocześnie sprzeciwiając się chrześcijaństwu. Postawę taką prezentuje wiele zespołów blackmetalowych oraz niektóre darkambientowe. Niektóre grupy propagują swoistą fuzję satanizmu teistycznego z filozoficznym, np. bazującego na koncepcjach Fryderyka Nietzschego. Jeszcze inni twórcy odżegnują się od jakichkolwiek kwestii związanych z wiarą, zastępując je klasycznym nihilizmem. Przykładem takiego podejścia może być wypowiedź Henrika Nordvargra Björkka z zespołu MZ.412, który przyznał, że kiedyś interesował się okultyzmem (stąd w wielu jego utworach odwołania do Szatana, Lucyfera i innych antychrześcijańskich „bóstw”), ale teraz neguje istnienie jakichkolwiek bogów i bytów, poza Wielkim Nic, czyli śmiercią. Nawołuje zatem, żeby każdy był dla siebie bogiem i jak najlepiej korzystał z „tu i teraz”.
Satanizm w wydaniu muzycznym albo jest powiązany z okultystycznym rytuałem, albo stanowi bardzo atrakcyjną filozofię – logiczne wytłumaczenie antychrześcijańskiego zachowania. Istnieje w nim również wiele elementów emocjonalnych. Jak twierdzą sami twórcy, to w równym stopniu życie duchowe, które wraz ze zdobywaną wiedzą staje się coraz głębsze. Nie ma większego znaczenia, czy muzycy są zwolennikami satanizmu, czy kultury i symboliki pogańskiej. W obu przypadkach ikonografia i muzyka stają się odzwierciedleniem światopoglądu absolutystycznego, bezkompromisowego i pozbawionego jakiejkolwiek tolerancji dla chrześcijaństwa.
Satanizm jako podstawa autonarracji
Pismo Święte ostrzega: Dzieci, strzeżcie się fałszywych bogów (1 J 5, 21). Adeptami muzyki jawnie propagującej wątki satanistyczne, zarówno w warstwie tekstowej, jak i stylistycznej, są z reguły nastolatki i ludzie dwudziestokilkuletni, którzy uzyskali w niedalekiej przeszłości względną niezależność, odrzucając dotychczas znane autorytety i zasady moralne. Szukają oni bowiem w wielowątkowej, lecz jednocześnie homogenicznej kulturze popularnej takich treści, które wydają się atrakcyjne i mocne. Muzyka to jedno z najbardziej istotnych narzędzi kreowania tożsamości w kulturze indywidualizmu. Antychrześcijański i bluźnierczy przekaz jest z jednej strony niezwykle skrajny, z drugiej natomiast bardzo jasny i czytelny, dlatego z zaskakująco dobrym skutkiem wpisuje się w proces tworzenia narracyjnej tożsamości jednostki, która w zachodniej kulturze zostaje pozbawiona twardych podstaw (na przykład kategorii płciowej, narodowej czy religijnej). Jak pisze socjolog Anthony Elliott, tożsamość w kulturze indywidualizmu to projekt symboliczny, który staje się kwestią wyboru i idącego za nim ryzyka. W tym znaczeniu (…) wykorzystujemy w nim surowce symboliczne (język, obrazy, znaki) w celu zinterpretowania motywów, jakie powodują nami i innymi, oraz snucia ciągle na nowo narracji tożsamości (A. Elliott, „Koncepcje »ja«”, Warszawa 2007, s. 11).
Święci, którzy od wieków oddawali swe życie dla Chrystusa, są dzisiejszej młodzieży niemal zupełnie nieznani lub przez nią pomijani. Miejsce autorytetów zajęli natomiast eksperci i idole, którymi w przypadku muzyki są oczywiście twórcy i członkowie zespołów. Nastąpiło zatem wyraźne przesunięcie ze sfery religijnej do sfery magicznej i swoistej idolatrii, bałwochwalstwa. Dla chrześcijanina, który zaczyna interesować się satanizmem w muzyce, ma to poważne konsekwencje, jest bowiem złamaniem pierwszego, najważniejszego przykazania Dekalogu.
Satanizm w muzyce jako element wspólnototwórczy
Satanizm w warstwie dźwiękowej i tekstowej stanowi narzędzie spajające wspólnotę, grupy fanowskie są bowiem przykładem tzw. wspólnot empatycznych, nowych plemion. Chęć bycia sobą, bycia oryginalnym, „innym niż wszyscy”, paradoksalnie współistnieje z potrzebą stałego bycia we wspólnocie, bycia z tymi, którzy są do nas podobni i którzy utwierdzają nas w naszych przekonaniach. Poza spójnym wizerunkiem elementy wspólnototwórcze to oczywiście język i sfera niewerbalna, czyli gesty, takie jak słynna „dłoń rogata”, w krajach anglosaskich nazywana devil horns (diabelskie rogi) – dłoń zaciśnięta w pięść, z wysuniętymi palcami wskazującym i małym.
Ten gest jest często wypisany na amuletach, które mają chronić właściciela przed urokiem i zakląć ponadnaturalną siłę. Część fanów zespołów satanistycznych, należących do wyżej wymienionych gatunków, bardzo często pozdrawia się zwrotem Heil Satan! (wersja łacińskiej frazy Ave Satanas, używana m.in. przez LaVeya podczas publicznych rytuałów i wprowadzona na muzyczną scenę rockową przez wspomnianą już formację Coven), używając go świadomie lub nie przywiązując do niego większej wagi i nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Bez względu na okoliczności, zwrot ten jest swoistym rytuałem w sferze komunikacji, bluźnierczym i profanacyjnym odwróceniem chrześcijańskiego pozdrowienia Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Przynależność do określonej wspólnoty konstytuowanej poprzez satanistyczny kontekst stanowić ma „uwolnienie” od krępujących więzów, które na młodych ludzi w ich mniemaniu nakłada religia, w szczególności chrześcijaństwo. Utożsamiając religię z ideologią, wychodzą oni bowiem z mitycznego założenia, że została ona wymyślona jedynie w celu kontrolowania całych społeczeństw i poszczególnych jednostek, zaś Boga uważają jedynie za zwierzchnika i nadzorcę.
Szatan w wydaniu „muzyczno-scenicznym” staje się zatem głównie synonimem fałszywie pojętego nośnika wolności. Jednostki poszukujące w tej rytualno-filozoficznej sferze elementów tożsamości, często jednakże uzależniają się od kreowania własnego „ja”. Swoistym paradoksem jest również to, że fanami muzyki satanistycznej są najczęściej osoby, które deklarują się jako ateiści, odrzucając istnienie zarówno osobowego Boga, jak i osobowego zła. Kreując swój wizerunek, wykorzystują jednak symbole, gesty i teistyczne przedstawienia ikonograficzne, które do tych bytów się odwołują.
Jak twierdzi norweski profesor teologii, pastor Jacob Jervell, Kościół (protestancki) od czasu do czasu wspomina o Szatanie i choć wierzy w jego istnienie, w symbolice przedstawia go często jako niegroźnego kozła, groteskową postać. Tymczasem, zdaniem Jervella, bagatelizowanie postaci Szatana i jego siły, odchodzenie od źródeł biblijnych powoduje, że zło zyskuje na atrakcyjności.
To nie tylko muzyka
Muzyka jest bardzo skutecznym narzędziem komunikacji, zdolnym do kształtowania myślenia, zachowań i postaw zarówno twórców, jak i odbiorców, bowiem treści i dźwięki przekazują ludzkiej podświadomości idee, które człowiek, prędzej czy później, przyjmuje za swoje. Dla części fanów, szczególnie tych, którzy nie mają odwagi do końca odrzucić wiary w Boga i chrześcijańskich norm, swoistym „odczarowaniem” sytuacji ma być powtarzanie, że to „tylko muzyka” i sceniczne oszustwo, zaś elementy satanistyczne to jedynie rekwizyty wykorzystywane w artystycznych i teatralizowanych działaniach. Bardzo często słuchacze usprawiedliwiają się, że nie ma w tym nic złego, gdyż to „tylko symbol i niewinny gest”.
Innego zdania jest jednak Grzegorz Kasjaniuk, dziennikarz muzyczny, który w wywiadzie przeprowadzonym dla portalu pulspolonii.com mówi: Starałem się zrozumieć istotę ich muzyki, odróżnić oryginalność od fałszywego muzycznego przekazu i doszedłem do jednego wniosku – przekaz ich muzyki jest prawdziwy. Jest to robione z pełnym zapałem, z pełną wiarygodnością, ponieważ oni naprawdę wierzą w to, co robią.
Doświadczenia psychologów, psychiatrów, kapłanów oraz księży egzorcystów świadczą o tym, że dla wielu osób fascynacja satanizmem w muzyce może oznaczać problemy natury psychicznej i duchowej.
Przestrogą dla fanów powinny być zatem słowa Isahna, wokalisty zespołu Emperor, który w jednym z wywiadów stwierdza, że scena blackmetalowa stała się tak ekstremalna m.in. właśnie dzięki symbolice. Podkreśla on, że ludzie pojawiający się na scenie i wokół niej niekoniecznie od razu pałali nienawiścią do chrześcijaństwa. Ich wrogość wobec chrześcijan rosła jednakże w miarę wkraczania w świat black metalu (por. „Władcy chaosu”, s. 238).
Tekst ukazał się w lutowym numerze miesięcznika “Egzorcysta” i został nam udostępniony przez redakcję tego czasopisma.
Wkrótce: historia nawrócenia Dave’a Mustaine’a, lidera słynnej grupy heavymetalowej Megadeth
Na zdjęciu: “Infernus” – lider zespołu Gorgoroth (fot. Wikipedia)