Kościół nie jest w kryzysie. Kościół jest w kryzysie w Europie
Z Tomaszem Wiścickim, publicystą miesięcznika “Więź”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski ▼
Tydzień temu zamieściliśmy na portalu Dziennik Parafialny recenzję książki prof. Roberto de Mattei „Sobór Watykański II, Historia dotąd nieopowiedziana”, autorstwa Pawła Pomianka. Oto kolejny głos w dyskusji na temat postrzegania i dziedzictwa Soboru. Do problemu jeszcze wrócimy.
W refleksji o Soborze Watykańskim II dominuje myśl, że było to wydarzenie opatrznościowe, wielki dziejowy moment, w wyniku którego Kościół otworzył się na świat i zaczął lepiej trafiać do współczesnego człowieka. Czy to podejście jest adekwatne do rzeczywistości?
To, wbrew pozorom, bardzo trudne pytanie. Zacznę od spraw podstawowej. Z racji wieku nie znam z autopsji innego Kościoła niż posoborowy. Przyjmuję, że Duch Święty nie opuścił wtedy Kościoła i jeśli zażyczył sobie Soboru, to ja to przyjmuję jako pewien fakt. Daleki jestem od zachwytu nad Soborem Watykańskim II, ale jednocześnie odrzucam stanowisko, że oto nagle Kościół uległ na nim jakiemuś zbiorowemu szaleństwu, a Duch Święty odwrócił się do Niego tyłem (jeśli Duch Święty ma tył) i dopuścił coś tak strasznego. To był Sobór Kościoła Powszechnego i ja go traktuję jako ważną część – podkreślam: część – nauczania Kościoła. To jest dla mnie dość oczywista perspektywa patrzenia na Sobór.
Jednak dla lefebrystów Sobór Watykański II to niemalże koniec Kościoła. Z kolei dla modernistów wszystko, co w Kościele najlepsze, zaczęło się od SW II; Sobór nie jest przez nich traktowany jako część całej, żywej Tradycji Kościoła, ale jako koniec Tradycji, nowy start od zera. A prawda leży pewnie gdzieś pomiędzy tymi stanowiskami.
Zgadza się, oba stanowiska istnieją i oba są mi równie obce. Ani z dokumentów Soboru, ani z tego, co wiemy na temat jego przebiegu, nie wynika, że ojcowie Soboru traktowali go jak jakiś nowy początek Kościoła. Swego czasu, z inicjatywy Zbyszka Nosowskiego, redaktora naczelnego „Więzi”, przygotowaliśmy książkę, a później cykl programów telewizyjnych „Dzieci Soboru zadają pytania”. Pytaliśmy wtedy o Sobór różnych mądrych ludzi w Kościele. O dziwo, w tych opowieściach bardzo często pojawiał się Pius XII. Owszem, do tego, żeby ten Sobór zwołać, potrzeba było Jana XXIII, który – o paradoksie! – był uważany za papieża przejściowego. Ale to nie było tak, że Sobór wyniknął ni stąd, ni zowąd. Kościół stopniowo do niego dojrzewał i w końcu doszedł do momentu, kiedy uznał, że Sobór będzie dobrym rozwiązaniem. Ale nie było intencji, żeby zacząć wszystko od nowa. Oczywiście, w nauczaniu Soboru są rozmaite nowe wątki, ale to nie są rzeczy wymyślone ot tak, nagle. Są one nawiązaniem do wcześniejszego nauczania, bądź też wynikają z prawdy, że wprawdzie nauczanie Kościoła jest w swej istocie niezmienne, ale na pewne rzeczy możemy spojrzeć inaczej, głębiej. Tak traktuję Sobór: on odkrył i nazwał rzeczy, które już były w Kościele. Owszem, są tam rzeczy rewolucyjne, natomiast nie jest to rewolucja na zasadzie, że wszystko burzymy i wreszcie będzie coś nowego. Kościół jest cały czas ten sam, ale nie taki sam. Przekształca się, ewoluuje. Prawdy są te same, ale zmienia się ich język, rozumienie, bo zmieniają się kultura, ludzie, warunki. To, moim zdaniem, jest istota tego, co się działo na Soborze.
Krytycy SW II wskazują jednak na fakty, będące – ich zdaniem – gorzkimi owocami Soboru: upadek Kościoła na Zachodzie, masowe odejścia księży z kapłaństwa, zwrot najwyższych władz Kościoła ku lewicy, otwarte kontestacje wypowiedzi papieskich (szczególnie słynne było oficjalne odrzucenie przez część episkopatów encykliki Humanae vitae i nauczania Kościoła o antykoncepcji). Paweł VI sam oceniał sytuację Kościoła jako dramatyczną. Podczas homilii 29 czerwca 1972 r. powiedział: „Odnosi się wrażenie, że przez jakąś szczelinę dym Szatana wdarł się do świątyni Boga”. Nie mamy prawa wątpić, że Duch Święty był obecny na Soborze, ale ów „dym Szatana” też mógł się tam wedrzeć.
Widziałbym tu dwie sprawy. Po pierwsze, mówisz to z perspektywy europejskiej, czy szerzej – atlantyckiej. Tymczasem podczas jednego z ostatnich Synodów w Rzymie któryś z hierarchów z Trzeciego Świata, zmęczony utyskiwaniem europejskich kardynałów i biskupów na sytuację w Kościele, powiedział: „Nie ma kryzysu Kościoła. Jest tylko kryzys Kościoła w Europie”. My, Europejczycy, z oczywistych względów widzimy przede wszystkim to, co się dzieje niedaleko nas, nasza perspektywa jest europocentryczna. Ale nie można powiedzieć, że po Soborze dzieje się gorzej w Kościele afrykańskim, azjatyckim czy południowoamerykańskim. Co nie znaczy, że nie ma tam problemów. Po drugie, wiemy jedno: że chronologicznie po Soborze nastąpiły dramatyczne zmiany w Kościele w Europie i w jakiejś mierze także w Ameryce Północnej. Natomiast nie wiemy – bo i skąd? – na ile Sobór był ich przyczyną, a na ile nastąpił zbieg nieprzyjemnych dla Kościoła okoliczności. Mamy też przecież rewolucję 1968 roku, podczas której – jak kiedyś nam mówił o. Jacek Salij – właściwie po raz pierwszy zakwestionowano drugą część Dekalogu. Bo o ile pierwsza część – trzy przykazania odnoszące się do Boga – była już wcześniej wielokrotnie kwestionowana, o tyle nawet ci, którzy kwestionowali pierwsze trzy przykazania, nie kwestionowali pozostałych. Po 1968 roku zakwestionowano przynajmniej ich część. Nie wiemy, jak wyglądałby Kościół, gdyby taran kontrkultury z 1968 roku uderzył w Niego w momencie, gdy Kościół nie przeszedł zmian soborowych. Nie wiemy, czy wyglądałby lepiej, czy gorzej. Nie możemy powiedzieć, że te wszystkie problemy, które niewątpliwie przeżywa Kościół w Europie, są „winą” Soboru. Ale nie wiemy też, czy – gdyby Soboru nie było – nie byłoby jeszcze gorzej. Słyszymy, że w pierwszej połowie XX w. wspaniały był Kościół w Holandii – wysyłano misjonarzy, budowano kościoły. A potem nagle to wszystko gwałtownie się zawaliło. Można z tego wyciągnąć wniosek, że to „wina” Soboru, a można i taki – i jest on, nie ukrywam, dość mi bliski – że skoro można było Kościół w Holandii tak łatwo rozwalić, to może wcale nie był taki wspaniały. Dlatego sprzeciwiam się mówieniu o Soborze jako przyczynie tego, co się dzieje w Kościele europejskim. Żeby móc powiedzieć, że jest on przyczyną, trzeba by ustalić związki przyczynowo-skutkowe. Wiemy jedno: że był Sobór i że wydarzyła się kontrkultura, która zmieniła otoczenie kulturowe wokół nas. To były dwa procesy, które toczyły się obok siebie i oczywiście miały na siebie wpływ, bo Sobór toczył się w atmosferze kulturowej lat 60. XX w. i choćby z tego powodu nie potępiono na nim komunizmu. Natomiast związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy słabością Kościoła w Europie i częściowo w Ameryce Północnej a Soborem nie został przez nikogo dowiedziony.