Przykazania kościelne są przede wszystkim szansą
Często zwykło się traktować przykazania kościelne jako zbędne, bezduszne nakazy i zakazy – generalnie jako coś, co utrudnia życie. Sądzę, że to bardzo niedojrzałe spojrzenie. Osobiście uważam, że są one przede wszystkim szansą na zbliżenie się do Pana Boga, na posiadanie głębszej katolickiej tożsamości.
Myślę, że najłatwiej pokazać to na przykładzie obecnego brzmienia drugiego i trzeciego przykazania:
2. Przynajmniej raz w roku przystąpić do Sakramentu Pokuty.
3. Przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym, przyjąć Komunię świętą.
W starszej wersji, zmienionej kilkanaście lat temu, te dwa przykazania funkcjonowały jako jedno i tak naprawdę dotyczą one jednej kwestii, więc nie rozdrabniając się, potraktuję je jako całość.
Czy patrząc na to przykazanie, możemy powiedzieć, że ono utrudnia życie, wiążąc się z karą? Wiadomo, że niedopełnienie przykazania kościelnego jest grzechem (czasami lekkim, czasami ciężkim). Ale czy na pewno osoba, która spowiada się raz w roku, może to robić ze strachu przed karą związaną ze złamaniem przykazania kościelnego? Nietrudno zauważyć, że jeśli ktoś spowiada się z taką częstotliwością, zapewne przez zdecydowanie większą część roku żyje w grzechu ciężkim, poza działaniem łaski uświęcającej. Czy więc może się bać jakiejś szczególnej kary związanej z tym, że przestąpi kolejne przykazanie? Byłby to jakiś absurd.
Jak podanie szklanki wody
Przykazanie kościelne dla takiej osoby może być wyłącznie szansą, przypomnieniem, że warto spotkać się z żywym Chrystusem, przypomnieniem o tym, że jego chrześcijańska tożsamość domaga się, by choć ten raz w roku był gotowy na spotkanie z Panem. I jeśli ktoś z tej szansy korzysta – pięknie. A jeśli nie? Cóż, trudno się spodziewać, by jego stan po złamaniu tych przykazań kościelnych miał być gorszy niż wcześniej. Chyba jedynie w tym sensie, że tak jak gałązka, która nie czerpie soków z drzewa, wcześniej czy później usycha, tak on, nie czerpiąc choćby raz do roku życiodajnych darów sakramentalnych, coraz bardziej więdnie.
Inaczej mówiąc, przykazanie kościelne jawi się tutaj jako podanie szklanki wody umierającemu z pragnienia – przypomnij sobie, możesz przyjść do mnie i pić.
Piąte przykazanie jest z kolei szansą na to, żeby przypomnieć sobie o otwarciu na potrzeby bliźnich. Tych bliźnich, którzy są w Kościele. Ubogich Kościoła. Ale i na przypomnienie sobie o odpowiedzialności za sam Kościół – i tej duchowej, i tej materialnej. Przykazanie to – co jest jego wielką zaletą – nie precyzuje przecież, jak mamy dbać o potrzeby wspólnoty Kościoła, a tylko przypomina, że ciąży na nas taka odpowiedzialność, że mamy o tym pamiętać, dobierając sposoby zgodnie z rozeznaniem własnego sumienia.
Pierwsze przykazanie daje szansę na właściwe przeżywanie dnia Pańskiego. Precyzuje, jak mamy wypełniać trzecie przykazanie Dekalogu: „pamiętaj, abyś dzień święty święcił”. Chroni życie rodzinne i relację z Panem we wspólnocie Kościoła stającej pod Krzyżem podczas każdej Mszy świętej.
Wokół czwartego przykazania
Nietrudno się już domyślić, że najgłośniejsze w ostatnim czasie czwarte przykazanie jest przede wszystkim okazją do choćby skromnego (w dzisiejszych czasach brak jedzenia mięsa raz w tygodniu to przecież praktycznie żadne wyrzeczenie) uczczenia w każdy piątek (oraz w Środę Popielcową) Zbawiciela, który oddał życie, byśmy mieli życie wieczne. Czy nie zasłużył na naszą cześć?
Dlaczego nie pozostawić jednak kwestii postów wyborowi wiernych? Zapewne ci, dla których jest to ważne, i tak należycie uczciliby piątek. W dodatku działoby się to z własnej woli, a więc miałoby większą wartość – po tej linii idzie nasz dzisiejszy sposób myślenia.
Sięgnijmy do skarbnicy Kościoła, a konkretnie do tego, co mówił o poście św. Jan Vianney. Mówił on o tym w kontekście Suchych Dni, postu, który zniknął praktycznie z życia Kościoła w okresie po Soborze Watykańskim II, a teraz wraca, praktykowany przez coraz szersze kręgi jako post podejmowany dobrowolnie. Nie jest jednak istotne, o jaki konkretnie post chodzi, ale o wartość postu ustanowionego przez Kościół:
(…) ustanowił Kościół Suche Dni, byśmy mogli odpokutować za swe grzechy i sprowadzić na siebie miłosierdzie i błogosławieństwo niebieskie. Post z woli Kościoła ma daleko więcej zasługi, niż gdybyśmy dobrowolnie pościli [podkreślenia moje – PP]. Przyznacie, że trzy dni postu na kwartał, czyli co trzy miesiące, nie mają proporcji do grzechów, które codziennie popełniamy. Mimo to Kościół, ta najlepsza matka, zadowala się tym drobnym umartwieniem, byle byśmy tylko ochoczym sercem poddali się temu przepisowi. Przypomina także Kościół przez posty Suchych Dni, że jak w każdym czasie obrażamy miłosiernego Boga, tak również w każdej porze roku powinniśmy sercem skruszonym i upokorzonym starać się o przejednanie sprawiedliwego Sędziego, słusznie zagniewanego na nas.
Czy nie można tego odnieść bezpośrednio do należytego przeżywania piątku w każdym tygodniu? Warto zapamiętać: post z woli Kościoła, podejmowany „ochoczym sercem”, przynosi o wiele większe zasługi niż prywatne praktyki postne. Także dlatego, że post obowiązkowy wiąże się z pewnym aktem pokory – podporządkowaniem swojej woli, co zawsze było ogromnie doceniane w kościelnej praktyce.
Jest jeszcze jeden ważny aspekt – wspólne zwyczaje (postne, fakt uczestnictwa w coniedzielnej Eucharystii, świętowanie dnia Pańskiego) budują tożsamość wspólnoty. Historia religii pokazuje, że rozwijają się te wspólnoty, które mają bardziej surowe (choć nieprzesadnie) przepisy, ponieważ one budują wokół siebie tożsamość wiernych.
Wstrzemięźliwość od mięsa wszystkich wierzących na terenie naszego kraju to też wspaniały akt wspólnotowy. Dziś popularne jest zawężanie wspólnotowości do przebywania razem, zwłaszcza na liturgii, ale przecież Kościół jest przede wszystkim wspólnotą duchową – podejmowanie tych samych działań z tych samych pobudek w różnych miejscach i w różnym czasie to wspaniały akt jedności.
Biorąc pod uwagę te powyższe konteksty żal trochę, że normą w ciągu ostatnich stu lat stała się praktyka regularnego upraszczania, odejmowania obowiązkowych postów (w tym tych niezwiązanych z jedzeniem, czyli powstrzymywania się od zabaw), w które wpisuje się ta ostatnia decyzja Konferencji Episkopatu Polski w sprawie czwartego przykazania. Warto pamiętać, że jeszcze sto lat temu wstrzemięźliwość od mięsa obowiązywała nie tylko w piątki, ale i w soboty, a post ilościowy obowiązywał w sumie przez ponad pięćdziesiąt dni w roku (w tym przez 40 dni Wielkiego Postu – tj. wszystkie z wyjątkiem niedziel), podczas gdy dziś tylko w dwa. Szukając jasnych stron… cóż, mamy szerokie pole do popisu w ramach prywatnej pobożności.