Szedł ku świętości. Wspomnienie o biskupie Janie Niemcu w dniu Wszystkich Świętych 2020 roku
Biskup Radosław Zmitrowicz OMI •
Mam bardzo wiele wspomnień i myśli o moim przyjacielu biskupie Janie Niemcu. Miałem ten dar być blisko niego ostatnie 8 lat. On szedł ku świętości i Bóg uczynił go świętym.
Zostałem biskupem pomocniczym diecezji kamieniecko-podolskiej tylko dlatego, że Pan Bóg doświadczył Jana cierpieniem, krzyżem wieloletniej choroby i przez to nie mógł być fizycznie obecny w diecezji. Z pewnością podczas tej choroby służył Kościołowi na Podolu i na Ukrainie z wielką intensywnością modlitwy, ofiary cierpienia i miłości. Chciał być zdrowy, szukał lekarzy, prosił o cud, ale pokornie akceptował wolę Pana. Naprawdę był bardzo doświadczony cierpieniem, ale gdy się go widziało, z nim rozmawiało, to odnosiło się wrażenie, że to jest najszczęśliwszy człowiek na ziemi.
Wiem, że też miał on swoje walki i trudne chwile zwłaszcza w okresie, gdy musiał przebywać w domu swojej mamy. Biskup w najlepszym wieku dla posługiwania, pełen doświadczenia i mądrości był zmuszony pozostawać w swojej „celi”. Nie mógł głosić, choć był pełen słowa. Kiedyś odwiedziliśmy go w Polsce z biskupem Leonem. Po chwili rozmowy prawie wykrzyknął: „Słuchajcie! Zrobię wam medytację biblijną”. Jego kręgosłup był potrzaskany. Światowej sławy profesor z Monachium, który oglądał kręgosłup Jana, stwierdził, że jeszcze nie widział kręgosłupa w tak złym stanie. Ból towarzyszył mu cały czas.
Droga do świętości biskupa Jana to otwartość na natchnienia do poświęcenia i całkowitego ofiarowania się. Te natchnienia przychodziły pewnie już w dzieciństwie, ale tutaj wspomnę o tych z miłości do ojczyzny, którą bardzo kochał. Tworzenie NZS na uczelni, pisanie listu do władz ze sprzeciwem wobec stanu wojennego, organizowanie marszów i przemawianie podczas nich. A później głos powołania podczas rekolekcji, na które przyjechał z dziewczyną. Wtedy przyszło do niego słowo: „Twoje miejsce jest po drugiej stronie”. I poszedł w tę drugą stronę z całą radykalnością. I tak już było do końca – z całą determinacją szedł ku świętości.
Gdy myślę o świętości i myślę o biskupie Janie, to wydaje mi się, że najważniejsze jest pragnienie świętości. On miał odwagę odczuć to pragnienie i być mu wiernym.
Nie urodził się święty, choć już od początku jego życie na ziemi było rodzicom cudownie podarowane. Miał umrzeć, ale modlitwa i łaska Boża dała mu życie i odwagę, i determinację, by iść ku świętości. Jeśli widział, że coś jest przeszkodą na tej drodze do świętości, to to odrzucał. Zobaczył, że posiadanie notebooka mu nie pomaga, to od razu go komuś podarował. Gdy poczuł, że nawet małe ilości alkoholu mu nie służą na drodze do świętości, bez żalu z tego zrezygnował. Pan Bóg dał mu to pragnienie świętości i prowadził go najlepszą drogą – doskonalił Swego sługę przez cierpienie. Dał mu też w pewnym okresie dar łez. Biskup Jan płakał, gdy mówił o miłości Chrystusa do siebie grzesznika.
Po siedmiu latach choroby Pan dał mu przebywać większość czasu na Ukrainie. Jego głoszenie słowa, jego spowiedzi, jego przepiękne pełne miłości i szacunku wizytacje… Mógłby nam jeszcze wiele głosić, bo był pełen słowa i coraz bardziej przeniknięty miłością. Mógłby jeszcze obdarować swoją pełną pokoju obecnością wiele parafii i księży podczas wielodniowych wizytacji. Pan go zabrał. Misterium Bożej miłości. Jan przeczuwał to, bo był w głębokiej intymnej relacji z Panem. Gdy go przewoziliśmy ze szpitala w Kamieńcu do Polski, był jak baranek… Takie duże oczy, taki maleńki i pokorny, zjednoczony ze swoim cierpieniem… i Bogiem. Prosił: „Zabierzecie mnie do kurii, pomodlimy się kompletą i umrę”.
Do końca wyznawał swoją nędzę, a Pan coraz bardziej czynił go świętym.
Od 25 czerwca br. zaczął prowadzić zapis swoich modlitw. Historia tych modlitw zaczyna się od wpisania aktu całkowitego oddania się Najświętszej Maryi Pannie, uczynienia się jej niewolnikiem. Każdego dnia zapisywał modlitwę na całą stronicę. Zawsze była ona związana ze słowem z danego dnia czy patronem danego dnia. Ale to, co powtarzało się prawie zawsze, jeśli nie zawsze, to uwielbienie Ojca – Tatusia, uwielbienie Syna i Ducha. Dziękowanie za Matkę Bożą, prośba o skruszone serce i dziecięcą uległość Ojcu. Mocne w słowach wyznawanie swej nędzy i grzeszności, oddawanie się Sercu Maryi. I tak każdego dnia, aż do 9 października. Każdego dnia na nowo wyznawanie miłości, prośba o skruszone serce i dziecięcą uległość, wyznawanie swej nędzy i oddawanie się Maryi.
10 października już nie mógł zapisać tego, co odczuwał. Później ze szpitala rozsyłał już krótkie SMS-y z Dobrą Nowiną i chyba ten najpiękniejszy: „kocham” – tuż przed śmiercią. Czy może być coś większego na tej ziemi… i w niebie?
W ostatnią niedzielę przed śmiercią poprosił o jabłka, bo przyszedł mu na nie smak. Wydawało się, że będzie żył, ale Bóg, jego Ojciec, chciał mu już dać skosztować owoców z Drzewa Życia. Myślę, że Jan już smakuje te owoce Życia w Bogu, bo przyszedł z wielkiego ucisku i wybielił swoje szaty we krwi Baranka. Umarł Święty. Bóg, jego najlepszy Ojciec, odpowiedział w pełni na jego pragnienie świętości.