O czeskim policjancie, który został… księdzem w Polsce

2 stycznia 2016 20:53Komentowanie nie jest możliweViews: 645

P1440868-Resizer-800Tekst i fotografia Jaromir Kwiatkowski ●

Saletyńscy parafianie z Rzeszowa musieli kilka miesięcy temu zwrócić uwagę na nowego, wysokiego księdza, który wprawdzie mówił dość dobrze po polsku, ale jego miękki akcent zdradzał, że Polakiem nie jest. Rzeczywiście, ks. Josef Jaroš (Józef Jarosz) jest saletynem pochodzącym z Czech.

Jest tzw. spóźnionym powołaniem. Ma 38 lat, ale święcenia kapłańskie otrzymał zaledwie 2,5 roku temu.
Moment przełomowy przy łóżku umierającej
Pochodzi z wioski Červená Píska (Czerwony Piasek) koło Mielnika (Mělníka) – 20-tysięcznego miasta w środkowych Czechach, w którym saletyni mają swoją placówkę. Ojciec pochodzi z katolickiej rodziny; mama była ochrzczona, ale nie była wychowywana w wierze katolickiej. Dlatego później to głównie ojciec był tym, który podtrzymywał wiarę w rodzinie: zabierał dzieci do kościoła i modlil się z nimi wieczorem. Mama, choć też czasami chodziła z dziećmi do kościoła, już nie była tak zaangażowana w przekaz wiary. Obecnie, jak przyznaje ks. Josef, jego rodzeństwo raczej nie jest związane z Kościołem.
Ukończył szkołę zawodową mechaniczną o specjalności obóbka metalu. Już wtedy myślał o tym, by wstąpić do zakonu franciszkanów. Ale był jednym z tych, których wychowawczyni namówiła, by pozostali w szkole jeszcze dwa lata i zrobili maturę. – Akurat otworzyli tam kierunek, który miał pomóc w późniejszym założeniu swojej firmy. Mieliśmy zajęcia m.in. z marketingu, rachunkowości – opowiada ks. Josef. – Po maturze przyszło wezwanie do wojska i powołanie jakoś chwilowo mi “wywietrzało” z głowy – przyznaje.
Po wojsku 8 lat pracował. Pierwsze pięć: na szlifierce sterowanej numerycznie w firmie w Mělníku. Potem przez trzy lata – w tamtejszej policji, w drogówce. – Najczęściej wypisywałem mandaty za prędkość – śmieje się. Praca, jak wspomina, nie była zła, ale nie czuł się do końca spełniony.
Miał kontakt z saletynami z Mělníka. Wspomina, że momentem przełomowym w ponownej krystalizacji jego powołania był wyjazd do Polski, do Poznania, wraz z saletyńskim bratem zakonnym Jarosławem Stupkiewiczem, którego mama była akurat umierająca. – Mieszkaliśmy u sióstr karmelitanek; codziennie odwiedzaliśmy w szpitalu mamę Jarka. Chodziła z nami także jedna z sióstr. Modliliśmy się razem, rozmawialiśmy. Świadectwo tej siostry, która była przy umierającej, trzymała ją za rękę, było dla mnie tak mocnym doświadczeniem, że ono porzesądziło o tym, iż zdecydowałem się wybrać drogę kapłaństwa.
Ze swego zamiaru zwierzył się koledze w pracy: – Paweł, kończę pracę w policji, idę do seminarium. – Co ty gadasz? – nie dowierzał kolega.
A jak zareagowala rodzina? – Ojciec bardzo się ucieszył. Mama troszkę mniej, bo myślała, że doczeka wnuków – śmieje się ks. Josef.
Wielu Czechów nie zna Kościoła
Przyznaje, że trudno jest być katolikiem w Czechach. Ludzie wierzący są w zdecydowanej mniejszości; większości Czechów sprawy wiary są raczej obojętne. – Jeżeli większość ludzi żyje bez Pana Boga, używa świata, to bardzo trudno jest nie popłynąć z tym prądem – tłumaczy. Na moją uwagę, że on jednak nie popłynął, uśmiecha się: – To pewnie łaska od Pana Boga.
I dodaje: – Serce człowieka nie znosi pustki. Jeżeli nie ma w nim Pana Boga, to wchodzi coś innego, różne bożki: pieniądze, praca, kariera.
Zaznacza też, że wielu jego znajomych nie jest związanych z Kościołem. I że dzieje się tak m.in. dlatego, iż oni tak naprawdę tej rzeczywistości nie znają. Wielu myśli stereotypami, wydaje im się, że w Kościele jeszcze – jak w średniowieczu – pali się czarownice i księgi. Z drugiej strony, w Czechach jest wielu poszukujących; sporo dorosłych przyjmuje chrzest. Ks. Josef cytuje św. Pawła z Listu do Rzymian: “Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20b).
Chciałbym wrócić do Czech
Ks. Josef w ramach postulatu przez rok studiował w Pradze teologię. Dalszą drogę formacji odbył już w Polsce, gdzie mieszka dziesiąty rok. Najpierw był nowicjat w Dębowcu, potem saletyńskie seminarium w Krakowie. Przyjął święcenia kapłańskie 12 maja 2013 r. w Dębowcu. Rzeszów jest – po Łętowem – jego drugą placówką. Jest katechetą w Zespole Szkół Sportowych, posługuje w jednej ze wspólnot neokatechumenalnych, we wspólnocie Miłości Miłosiernej i w ruchu Spotkań Małżeńskich.
W Rzeszowie został przyjęty bardzo dobrze. – Kiedy parafianie usłyszeli mój akcent, raczej z ciekawości pytali, skąd jestem. We wspólnotach bardzo się ucieszyli: “Mamy księdza spoza Polski!” – opowiada ks. Josef. I dodaje: – Tak naprawdę jestem polskim księdzem, bo księdzem w Czechach nigdy nie byłem. Kiedy jadę tam na wakacje czy ferie, to odprawiam mszę św.
Niewykluczone jednak, że wróci do Czech, i to już niedługo. – Rozmawiałem z księdzem prowincjałem – opowiada. – Założenie było takie, że w Polsce będę pracował jako ksiądz dwa lata: rok w Łętowem i drugi w większej placówce. Ten czas się trochę wydłużył, ale może w przyszłym roku wyjadę do Czech. Decyzja należy do księdza powincjała.
Chciałby wrócić do ojczyzny. Nie tylko z tego powodu, że “ciągnie czlowieka do swojego kraju”, ale także dlatego, iż w Czechach – w przeciwieństwie do Polski – księży brakuje. – Saletyni mają w Czechach trzy placówki, w których pracuje 4 księży i 1 brat zakonny. To za mało, by stworzyć wspólnoty zgodnie z regułą zgromadzenia – podkreśla ks. Josef.

Tekst ukazał się w styczniowo-lutowym numerze dwumiesięcznika “La Salette Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej”.Baner_LaSalette (280x76px)

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web