Pod patronatem Dziennika Parafialnego. Jan Budziaszek: Tylko modlitwa i wspólny śpiew mogą nas połączyć
Z Janem Budziaszkiem, perkusistą Skaldów, pomysłodawcą koncertu Jednego Serca Jednego Ducha w Rzeszowie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Janku, jakieś trzy lata temu był taki moment w historii koncertu Jednego Serca Jednego Ducha, kiedy wyglądałeś na zmęczonego jego organizacją i nie wykluczałeś, że tę inicjatywę trzeba będzie zakończyć. Po ludzku jest to zrozumiałe, bo jest to gigantyczny wysiłek organizacyjny. Jednak podkreślałeś, że decyzje w sprawie koncertu będą zgodne z wolą Bożą. Mijają lata, koncert nadal się odbywa i gromadzi tłumy.
Wiesz co, musimy zdawać sobie sprawę, że koncert to nie są tylko fenomenalne aranżacje Marcina (Pospieszalskiego – przyp. JK), Hubert (Kowalski, dyrygent orkiestry – przyp. JK) czy księża, którzy przy tym koncercie pracują (Andrzej Cypryś i Mariusz Mik – przyp. JK), ale to jest wiele spraw, które są na mojej głowie: technika, nagłośnienie, światło, miksowanie w studiu itd. Brałem zbyt wiele rzeczy na siebie i rzeczywiście czułem się zmęczony. A na Twoje pytanie odpowiedź jest tylko jedna: jeżeli to jest dzieło ludzkie, to się rozleci, a jeżeli Boże – to nikt nie potrafi tego zniszczyć. Mamy już nagranych ponad 200 utworów, a na koncercie gramy głównie te znane, żeby ludzie mogli je zaśpiewać. Wiele utworów, które miały tu premierę, stały się hitami we wspólnotach, np. „Dzięki Ci Panie” czy „Przychodzisz Panie mimo drzwi zamkniętych”. Kiedy jestem w Nowym Jorku, Los Angeles czy Paryżu i zaczynam mówić o Rzeszowie, to ludzie często nie kojarzą, że to jest miasto na południu Polski, wiedzą natomiast, że odbywa się tam koncert Jednego Serca Jednego Ducha. Mało tego, koncertów, które w różnych miastach „wypączkowały” z JSJD, jest już kilkanaście. Jest w tym jakiś plan Boży, któremu się poddaliśmy. Pamiętasz, jak przed pierwszym koncertem modliłem się: Panie Boże, jeżeli pozwolisz mi zorganizować taki koncert, to na drugi dzień możesz mnie zabrać z tego świata. 20 lat namawiałem duszpasterzy akademickich w Krakowie, Poznaniu, Warszawie, Gdańsku do organizacji tego koncertu. Stawiałem warunki, że wszystko musi być najlepsze, włącznie z wykonawcami, tylko modlącymi się, a nie celebrytami. Mocno stawiałem to, że technika musi być na najwyższym poziomie, aby ludzie, którzy przyjdą na koncert, zobaczyli, że to poważna sprawa. Pan Bóg wysłuchał mnie połowicznie: koncert odbył się w Rzeszowie, a później okazało się, że trzeba organizować kolejne edycje JSJD. I tak doszliśmy do trzynastki. Wielu ludzi nie wyobraża sobie Bożego Ciała bez tego wieczornego uwielbienia. Jestem przekonany, że w dzisiejszym czasie, gdy bardzo dużo młodzieży angażuje się w sprawy duchowe, dojdziemy do tego, że cała Polska w Boże Ciało wieczorem ruszy na kolana podczas uwielbienia. Dopiero wtedy świat, który się z nas wyśmiewa, zobaczy, o co tu chodzi. Pan Bóg pozwala zorganizować taki koncert na drugim końcu Polski, by ludzie zobaczyli, że nie żadne sztandary, żadne partie z lewej czy prawej, ale tylko modlitwa i wspólny śpiew mogą nas połączyć.
Mówisz, że Rzeszów jest „na drugim końcu Polski”. W domyśle – na peryferiach. Dlaczego zatem ten koncert odbywa się tu, a nie w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku?
Kiedy Pan Jezus spotkał kobiety po Zmartwychwstaniu, powiedział im: „Powiedzcie moim braciom: idźcie do Galilei, tam mnie zobaczycie”. A Galilea to była najbardziej zapadła prowincja w Izraelu, gdzie nic się nie działo. Czyli Pana Jezusa spotkasz tam, gdzie się pozornie nic nie dzieje.
W Rzeszowie na koncercie Jednego Serca Jednego Ducha co roku gromadzi się w Boże Ciało od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Co ich tam ściąga?
Czym różni się nasz koncert od innych koncertów religijnych? Tym, że tu nie ma występów. Wiele zespołów pisze do mnie, że chętnie wystąpiłyby w Rzeszowie. Odpowiadam, że my tu nie występujemy. Zauważ, że nie zapowiadam żadnego wykonawcy. Nawet największe gwiazdy, np. Beatka Bednarz, wychodzą nie zapowiadane, śpiewają i schodzą. Najwyżej powiedzą coś od serca. Hasłem Rzeszowa jest stare jazzowe powiedzenie: „chcesz posłuchać dobrej muzyki? Zagraj sobie sam”. Chcecie posłuchać fajnego śpiewania, to sobie sami zaśpiewajcie. Bo człowiek naprawdę może być szczęśliwy tylko wtedy, gdy sam coś tworzy. Ludzie przeżywają ten koncert nie dlatego, że my „produkujemy” się na scenie. My jesteśmy od „zapalania świeczki”. Po koncercie nikt nie mówi, że ktoś pięknie śpiewał, tylko że mu było tu dobrze. Bo nic tak nie łączy ludzi, jak wspólna modlitwa. Musimy dać szansę ludziom, żeby się wspólnie pomodlili. Uczestnicy koncertu mówią, że nie znali człowieka, który obok nich stał, ale zauważyli, że był taki piękny i się do nich uśmiechał. A na „normalnym” koncercie będziemy bić gwiazdom brawo, a później pójdziemy do domu i nic z tego nie będzie.
Czy masz jeszcze takie myśli, że przecież kiedyś może przyjść ostatnia edycja JSJD, czy nie myślisz o tym i zostawiasz to Panu Bogu?
Mam 70 lat, nie wiem, ile jeszcze będę żył. Ale Kuba czy Marcin są ode mnie młodsi o 20 lat i wiem, że zanim dojdą do siedemdziesiątki, to będą mogli jeszcze zrobić coś wielkiego. A po nich przyjdzie następne pokolenie. Nie ma nic lepszego na ziemi jak święta wola Boża i choćby nie wiem jak nie zgadzała się z moją wolą, jest zawsze dobra i zbawienna. Nie wiem, jaki Pan Bóg ma plan. Ja jestem gotowy. „Oto jestem. Poślij mnie”.