Katolickie szkoły. U nas odnajdzie się każdy
Z ks. Grzegorzem Sprysakiem CSMA, prefektem Katolickiego Gimnazjum im. bł. Bronisława Markiewicza, rozmawiał Karol Wojteczek, współpraca: Magdalena Świerczewska
Kończy się rok szkolny. To dla uczniów kończących określony szczebel edukacji, np. gimnazjum, czas pierwszych ważnych decyzji, a wśród nich wyboru szkoły, która umożliwi mi dalszy rozwój – tak intelektualny, jak i duchowy. Co mają uczniom do zaoferowania spadkobiercy markiewiczowskiego systemu wychowawczego?
Co jest w stanie zaoferować uczniowi szkoła michalicka, czego nie dałaby mu tradycyjna, „zwyczajna” szkoła?
Mamy potwierdzone przypadki, w których, gdy w miejsce szkoły publicznej pojawiała się szkoła katolicka, wyniki uczniów poprawiały się, lepiej wypadali oni w egzaminach końcowych. A przecież to wciąż byli ci sami uczniowie, z tej samej okolicy. Szkoły katolickie generalnie charakteryzują się zaostrzoną dyscypliną. Tak jest również u nas i to żaden zamordyzm – zachowujemy wobec naszych uczniów podejście głęboko humanistyczne. Chcemy wychować człowieka odpowiedzialnego i honorowego, przekazać mu odpowiednie wartości. Chcemy, aby nasi uczniowie byli nie tylko praktykujący, ale prawdziwie wierzący, by dzięki naszej formacji dostrzegali coraz pełniej sens wiary.
Jak to robicie?
Każdy dzień rozpoczynamy krótką modlitwą, fragmentem Pisma Świętego i krótkim komentarzem do niego. Przy większych uroczystościach mamy oczywiście Msze Święte, w każdy pierwszy czwartek miesiąca cała szkoła ma też możliwość skorzystania z sakramentu pokuty. Dla chętnych organizujemy w Wielkim Poście poranną drogę krzyżową, po której następuje śniadanie. To wszystko wyrabia w młodych ludziach dobre nawyki. Staramy się również oczywiście zaszczepiać w nich wiarę przykładem własnego życia. Gdy ksiądz z sąsiedniej parafii pytał w trakcie bierzmowania młodych ludzi o to, kto jest ich autorytetem religijnym, wielu wskazywało na Pana Marka – naszego matematyka.
Jak wygląda zaostrzona dyscyplina szkoły katolickiej w praktyce?
Uczniowie z góry wiedzą, co im wolno, a czego nie. Jesteśmy wobec nich bardzo konsekwentni. W tak małych szkołach jak nasza uczeń nie ginie w tłumie – każdego znamy po imieniu i jeśli postępuje wbrew regulaminowi, od razu to zauważamy i egzekwujemy właściwe postępowanie. Młody człowiek wychowany na naszej formacji będzie miał w życiu łatwiej – gdy pójdzie do pracy, będzie wiedział, że należy ją wykonywać sumiennie, a nie się od niej wymigiwać, i że taka postawa popłaci. Dla utrzymania dyscypliny wprowadziliśmy system punktów karnych. Największa kara jest w nim przewidziana za ściąganie. Chcemy w ten sposób oduczyć dzieciaki kłamania, uczynić ich ludźmi honorowymi.
I ten rygor nie jest dla uczniów odstraszający?
Na pewno bardziej podoba się rodzicom niż uczniom. <śmiech> Ale nie powiedziałbym, że jest odstraszający – rokrocznie mamy więcej chętnych niż miejsc.
Ale jak przekonać uczniów, że ta dyscyplina egzekwowana jest z korzyścią dla nich, że ma sens?
Przede wszystkim sami musimy dawać przykład. Ja sam nie lubię chodzić w białych koszulach, ale chodzę w nich, by pokazać dzieciakom, że ten szkolny regulamin obowiązuje również mnie. <śmiech>
Ta dyscyplina ma jakiś wpływ na sposób nauczania?
Wspomnę tu raz jeszcze o małych klasach. Dzięki nim możemy od razu zauważyć, jeżeli uczeń przestaje sobie radzić z jakąś partią materiału. Nie da się też z uwagi na powyższe ściągać, nie odrabiać pracy domowej, nie przynosić zeszytów. Grupy językowe mają po kilka osób – nie ma więc możliwości, by ktoś na którejś lekcji nie został przepytany, by usiadł w tylnej ławce i się pół roku nie odzywał.
Przekłada się to na wyniki w nauce?
Mamy najlepsze wyniki w gminie i powiecie, porównywalne z warszawskim Śródmieściem. Dzieciaki są dopilnowane, cała atmosfera w szkole ma „ciągnąć je w górę”. W szkołach publicznych uwaga skupia się na uczniach słabszych, im poświęca się najwięcej czasu. U nas jest inaczej, również dzięki temu, że ten „materiał” uczniowski już na starcie jest wyselekcjonowany.
A co, jeśli ktoś przestaje sobie z czymś radzić i zaczyna odstawać?
Dla takich osób mamy przewidzianą „sobotnią szkołę”. Mamy regularne sobotnie zajęcia z matematyki, często również z chemii, dla tych, którzy chcieliby raz jeszcze, na spokojnie, przerobić jakiś kłopotliwy materiał. Nie ma również problemu z tym, aby dzieciaki przychodziły do nauczycieli z prośbą o pomoc po lekcjach. Nawet ci, którzy przychodzą do nas jako nieco słabsi, bardzo szybko nadrabiają ewentualne zaległości i później, na testach gimnazjalnych pozytywnie zaskakują.
A co z innymi zajęciami pozalekcyjnymi? Za Waszą stroną internetową: piątkowe wypady rolkowe, nocne maratony filmowe, kółko fotograficzne…
Mamy też zajęcia z robotyki, na który dzieciaki konstruują swoje łaziki, mamy SKS-y, gdzie można się dodatkowo rozwinąć fizycznie, raz do roku jest 3-dniowy spływ kajakowy. To buduje kulturę zainteresowań, pokazuje, że można zajmować się czymś więcej niż samą nauką. Ale tego rodzaju atrakcje sprawiają również, że dzieci po prostu lubią być ze sobą; grają w tenisa stołowego, w tysiąca, w FIFĘ. Jednym z naszych znaków rozpoznawczych jest również Liga Debat Oksfordzkich. Dzieciaki dyskutują między klasami na różne ważne tematy i wychodzi im to coraz lepiej. W tym roku wygrali w powiatowej edycji Debat…
Da się pogodzić tę międzyuczniowską wieź z rywalizacją wśród uczniów? Jak stworzyć z nich wspólnotę ambitną, ale wolną od wyścigu szczurów?
Te wszystkie wspólne wypady powodują, że więź między uczniami jest dużo silniejsza niż wynikałoby to z samych zależności formalnych. Łączy ich coś więcej niż wspólne siedzenie w tej samej klasie na lekcjach, zawiązują się przyjaźnie. Żelaznym dowodem na to są wigilie szkolne – co roku mamy na nich komplet absolwentów.
Czy przez te 3 lata jesteście w stanie zauważyć rozwój duchowy i intelektualny swoich podopiecznych?
Często przychodzą do nas dzieci fizycznie słabsze czy mniejsze od swoich rówieśników, bardziej wrażliwe, może przez to czasem nieco zahukane w podstawówce czy odrobinę rozpieszczone przez rodziców. Na ich przykładzie widać ogromny wzrost osoby – te dzieciaki nabierają pewności siebie, wiary w swoje siły, po prostu odżywają – stają się silne psychicznie i emocjonalnie. Uczymy ich poczucia własnej godności, tego, że jej nikt im nie odbierze. Rodzice takich dzieci cenią naszą szkołę, bo wiedzą, że te dzieciaki będą u nas bezpieczne. Szkoła cieszy się wśród nich bardzo dobrą renomą.
A nie ma takich przypadków, że dzieciaki próbują papierosów czy innych używek?
Nikt z nas, nauczycieli, nie pali, więc od razu byśmy coś takiego wyczuli. Tak samo z innymi rzeczami. Nie było jednak jeszcze takiego przypadku. Do nas przychodzą uczniowie raczej grzeczniejsi, wyposażeni już w pewne wzorce zachowań, trudno więc o jakieś poważne wyskoki.
Nie zdarzają się Wam żadne problemy wychowawcze?
Gdyby wszystkie dzieciaki były zawsze spokojne, znaczyłoby to, że coś jest z nimi nie tak. <śmiech> Oczywiście, jedni dają w kość mniej, inni bardziej. Ale ci, którzy u nas dają w kość, w gimnazjum publicznym byliby wśród najgrzeczniejszych. Mam porównanie, bo uczyłem w takiej szkole.
To jakie są największe bolączki, z którymi borykają się współcześnie młodzi?
Wielu z nich dobrowolnie ucieka w samotność. Byle założyć słuchawki, wyjąć smartfona, tablet i zanurzyć w wirtualnym świecie. Rośnie nam pokolenie ludzi bardzo samotnych, których jedynymi przyjaciółmi będą elektroniczne gadżety. Ucząc w szkole publicznej zdarzało mi się widzieć młodych, którzy wysyłali do siebie nawzajem SMS-y siedząc obok siebie.
Jak temu zaradzić?
Na terenie naszej szkoły obowiązuje zakaz używania elektronicznych gadżetów. Dzieciaki są skazane na swoje towarzystwo, muszą więc nauczyć się ze sobą rozmawiać. Nie mają wyjścia. <śmiech>
Dla kogo stworzone jest Wasze gimnazjum?
Dla każdego kto lubi się dużo uczyć i pracować. <śmiech> Dla każdego kto chce odebrać porządne wychowanie i żyć zgodnie z zasadami. Dla rodziców, którzy chcą, by ich dzieci były wychowywane w bezpieczeństwie i w świecie twardych, czasem surowych wartości. Stworzyliśmy szkołę otwartą na uczniów, którzy gdzie indziej mogliby czuć się odtrąceni. U nas odnajdzie się każdy.
A jak to wygląda od strony formalnej?
Z warunków formalnych jest średnia przynajmniej 4,0 i zachowanie minimum dobre, miesięczne czesne to 400 PLN. Jest też rozmowa rekrutacyjna z kandydatem i jego rodzicami, których uprzedzamy o wysokich wymaganiach. Rozmowa służy temu, byśmy wiedzieli, z kim mamy do czynienia, byśmy mogli na każdego z uczniów spojrzeć indywidualnie. Może się zdarzyć, że ktoś będzie miał średnią 6,0, a ktoś inny 4,1, a my przyjmiemy tego drugiego, bo będzie coś w sobie miał. Bardzo cenimy pasję.
Dużo macie takich pasjonatów?
W 3 klasie mamy paru chłopaków, którzy programują już na poziomie dorosłych. Jest kilku dobrych sportowców, kilka dziewczyn maluje, ktoś interesuje się hippiką.
Z czego się bierze rosnące zainteresowanie Waszą placówką?
Szkoły katolickie generalnie cieszą się większą renomą od szkół publicznych. Pozytywnie oddziałują na środowisko lokalne, na rodziny uczniów. Najlepszą reklamą dla nas są opinie zadowolonych rodziców, którzy przekazują sobie nawzajem pozytywną opinię o nas.
Odpowiedzią na to zainteresowanie jest również powstające Liceum…
Pytali o nie i nasi absolwenci i ich rodzice. W Markach jest tylko jedno liceum, a miejsca dla kolejnego jest dużo. Dojazd do Warszawy w porannych korkach jest z kolei dla wielu dzieciaków męczący. Dwie godziny spędzone w autobusie można poświęcić na naukę. Albo chociaż sobie dłużej pospać. <śmiech> A my chcielibyśmy towarzyszyć młodym ludziom w ich dalszej formacji i rozwoju duchowym – ze starszą młodzieżą łatwiej jest pracować nad takimi rzeczami.
Jaka jest jednak gwarancja, że poziom nauczania i wychowania będzie w liceum zadowalający?
Udało nam się stworzyć dobre gimnazjum. A praca z młodzieżą gimnazjalną jest dużo trudniejsza niż praca z licealistami.
Artykuł ukazał się w majowo-czerwcowym numerze dwumiesięcznika “Któż jak Bóg!”, wydawanego przez Zgromadzenie Księży Michalitów i został nam udostępniony przez redakcję.