Kaja Godek: Pro-Familia poszła na wojnę z medycyną i prawem
Z Kają Godek, członkiem Zarządu Fundacji Pro-Prawo do życia, pełnomocnikiem Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej „Stop Aborcji”, członkiem KIU „Stop pedofilii”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Jako dziennikarzowi z Rzeszowa trudno mi nie zbudować naszej rozmowy wokół procesu, który rzeszowski szpital Pro-Familia wytoczył dwóm działaczom Fundacji Pro-Prawo do życia – Jackowi Kotuli i Przemysławowi Syczowi. Ich winą miałoby być zorganizowanie ok. 20 pikiet, w których na banerach informowano, że w Pro-Familii zabija się chore dzieci. Jako pierwsza poinformowała opinię publiczną o tym procederze w styczniu 2014 roku Agata Rejman, położna pracująca wówczas w tym szpitalu. Przedstawiciele dyrekcji placówki bronili się wskazując, że nie wolno matkom, które dowiadują się o wadzie genetycznej dziecka, fundować traumy polegającej na tym, że przez kilka miesięcy, do porodu, będą żyć ze świadomością, iż będą musiały patrzeć na śmierć dziecka zaraz po urodzeniu. I że nie można oczekiwać od matek heroizmu, który pozwoli im przyjąć „dziecko bez głowy”. Jak do takiego argumentu podchodzi Pani, wychowująca syna z zespołem Downa?
To obrzydliwy sposób zrzucania na kobiety odpowiedzialności za to, że się zabija ich dzieci. Pro-Familia wykonuje aborcje za pieniądze, ponieważ ma podpisany kontrakt z NFZ i za każdy taki zabieg dostaje 1350 zł. Poddaje się też terrorowi aborcyjnemu, czyli naciskowi na to, żeby szpitale mające oddziały położnictwa zajmowały się zabijaniem małych ludzi. Bardzo nie lubię zrzucania odpowiedzialności na matki przez osoby, które czerpią profity z tego procederu. Te osoby w takich sytuacjach nie były i nie wiedzą, jak są one specyficzne emocjonalnie. Oczekiwanie, że w sytuacji niepomyślnej diagnozy kobieta będzie się nad czymś zastanawiała, analizowała, racjonalizowała, „podejmowała decyzje” – jest oderwane od rzeczywistości.
1350 zł – cena jednego ludzkiego życia.
Jak widać, i takie pieniądze się przydają. Pro-Familia jest szpitalem prywatnym, mimo to jest finansowany także z pieniędzy publicznych, i te pieniądze pochodzą de facto z naszych kieszeni. Wspomniał Pan o heroizmie. Mówiłam to wielokrotnie i teraz powtórzę: jeżeli będziemy uważać urodzenie dziecka za heroizm, to wejdziemy na tory bardzo niebezpiecznego myślenia.
Dla porządku podkreślę, że to nie moje myślenie, tylko jednego z szefów Pro-Familii.
Rozumiem, że dla tego pana zabicie dziecka jest normą, skoro pozostawienie go przy życiu jest heroizmem.
On to powiedział w kontekście, że urodzenie dziecka z wadami genetycznymi jest heroizmem.
Czyli zabicie takiego dziecka jest dla niego normą. To są standardy z Niemiec hitlerowskich. Współczuję osobom, które z zabijania ułomnych robią standard, bo w swoim myśleniu i poglądach zbliżają się do liderów NSDAP.
Pewnie autor tych słów bardzo by się na Panią obruszył. Podobnie, jak szefostwo Pro-Familii obruszyło się na działaczy pro-life z Rzeszowa, twierdząc, że pisanie na banerach, iż w tym szpitalu zabija się chore dzieci,, godzi w dobre imię placówki.
Jest dobre wyjście z tej sytuacji. Jeżeli kierownictwu Pro-Familii przeszkadza, że ktoś mówi prawdę o tym, co się dzieje w tym szpitalu, to niech zmienią swoje postępowanie. Bo ciąganie ludzi po sądach za to, że mówią prawdę, jest bez sensu. Nawet jeżeli sądy w Polsce zaczną wydawać wyroki skazujące, to zawsze istnieje możliwość apelacji, a jeżeli obrońcy życia przegrają sprawę przed wszystkim sądami krajowymi, to jestem pewna, że trafi ona do Strasburga. Myślę, że dla dyrekcji Pro-Familii to też nie jest sprawa komfortowa. To po prostu forma szantażu i represji wobec Jacka Kotuli i Przemka Sycza. Zresztą, zauważmy charakterystyczne zjawisko: dyrekcja Pro-Familii wielokrotnie mówiła, że jej działalność jest zgodna z prawem. A więc skoro wszystko jest w porządku, to dlaczego nie można informować o tym opinii publicznej?
Zwróciła Pani uwagę na ważny aspekt tej sprawy. Główna strategia obrony Pro-Familii jest dość karkołomna: opiera się na tym, że przypadki aborcji przeprowadzonej w tym szpitalu były zgodne z ustawą o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 7 stycznia 1993 r., a więc nikomu nie wolno mówić, że w tej placówce zabija się chore dzieci. To pokazuje też, jak zgniłym kompromisem była ta ustawa.
Ustawa z 1993 r. była krokiem naprzód, bo bardzo ograniczyła możliwości zabijania dzieci. Natomiast na pewno nie jest ona celem, do którego należało dążyć i na tym poprzestać. Ona dyskryminuje niepełnosprawne dzieci. Nie nakłada na nikogo obowiązku wykonania aborcji, a jedynie dopuszcza możliwość wykonania takiej procedury w pewnych przypadkach. Praktyka tych ponad 20 lat pokazuje, że z tej dopuszczalności zrobiono prawo i że nie ma żadnych możliwości kompromisu ze stroną aborcyjną. Potrzebna jest zupełnie nowa ustawa, która będzie chroniła życie wszystkich dzieci. Nie da się dłużej zadowalać półśrodkami.
Wracając do procesu szpital Pro-Familia kontra działacze pro-life: batalia toczy się już w tym momencie o to, czy wolno będzie publicznie, zgodnie zresztą z aktualnym stanem wiedzy medycznej, nazwać aborcję zabijaniem.
To prawda. Strona aborcyjna walczy z obiektywnymi prawdami z dziedziny medycyny oraz prawa, bo w prawie – choćby w ustawie o rzeczniku praw dziecka i w innych aktach prawnych – jest zapisane, że dzieckiem (względnie człowiekiem) jest się od momentu poczęcia. Tak więc Pro-Familia tak naprawdę nie poszła na wojnę z działaczami Fundacji. Ona poszła na wojnę z medycyną i prawem.
W czasie jednej z rozpraw w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie, oskarżonych działaczy Fundacji Pro-Prawo do życia wspierała Mary Wagner, działaczka pro-life z Kanady, która za naruszenie stref ochronnych wokół klinik aborcyjnych przesiedziała prawie 2 lata w więzieniu. Czy w Polsce może dojść do sytuacji, że za protesty przeciwko aborcji i publiczne głoszenie prawdy, że życie ludzkie zaczyna się od momentu poczęcia, działacze pro-life będą trafiali do więzień?
Myślę, że na historię Mary Wagner powinniśmy spojrzeć trochę inaczej. Bez fatalizmu i przyjmowania poglądu o konieczności dziejowej. Rzeczywiście, to, co się dzieje w Kanadzie, gdzie aborcja jest dostępna bez ograniczeń do ostatniego dnia przed rozwiązaniem i bez konieczności podawania przyczyn, to jest sytuacja, do której dąży lobby proaborcyjne na całym świecie, w Polsce również. Natomiast apeluję, by nie patrzeć na historię Mary Wagner i na sytuację w Kanadzie jako na coś, co nas kiedyś w Polsce spotka, bo to trochę zdejmuje z nas odpowiedzialność za to, co się w naszym kraju dzieje. Może w nas powstać przekonanie, że możemy sobie pokrzyczeć, możemy trochę opóźnić nadejście tych procesów, ale to jest coś, co nas tak czy owak spotka. Nieprawda. Ponosimy odpowiedzialność za to, co się dzieje wokół nas. To, ile z niedobrych trendów do Polski wpuścimy, zależy od nas. Od naszego zaangażowania obywatelskiego, od aktywności społecznej. To wszystko, co robi Fundacja Pro-Prawo do życia i jej liczni wolontariusze, zmierza do pobudzenia ludzi do aktywności. Zobaczmy, że sprawa Pro-Familii też miała pozytywne skutki, o czym Jacek Kotula mówił na jednej z pikiet: była planowana w tej placówce kolejna aborcja, z której zrezygnowano. Czasem działania prolajferskie wydają się szarpaniem, „kopaniem się z koniem”. Ale wyjście z bierności przynosi owoce. Niekorzystne procesy można nie tylko zatrzymać, ale także cofnąć zdobycze lobby aborcyjnego.
Dlatego warto by było, aby tą sprawą przejęli się nie tylko działacze organizacji pro-life, ale wszyscy ludzie dobrej woli. Nie tylko katolicy, ponieważ problem aborcji nie jest w pierwszym planie problemem światopoglądowym, lecz biologicznym, medycznym i na tej płaszczyźnie mogą spotkać się ludzie wierzący i niewierzący. Warunkiem jest przyjęcie do wiadomości tego, co na temat początków życia ludzkiego mówi biologia, medycyna. I poświęcenie własnego świętego spokoju na rzecz zaangażowania się, choćby w wymiarze własnego środowiska, w głoszenie prawdy o początkach życia ludzkiego.
Zgadzam się. To, że nie zabija się ludzi, nie jest dogmatem religijnym. Jest to zasada, która leży u podstaw naszej cywilizacji. Jest wielu ludzi niewierzących, którzy mocno sprzeciwiają się aborcji. Oczywiście, Kościół ma w tej sprawie swoją rolę do odegrania. Ale ja apeluję do każdego i działam z każdym, kto chce się w tę sprawę zaangażować. Dzielenie ludzi na katolików, którzy nie chcą aborcji, i niekatolików, którzy na nią przyzwalają, to obrażanie tych drugich, rodzaj potwarzy wobec nich.
Jednak we wszelkich medialnych dyskusjach strona proaborcyjna sprytnie próbuje wmawiać, że prawda o początkach życia ludzkiego to „prawda katolików”. Czasami brakuje mi wtedy, by pro-liferzy walnęli pięścią w stół i wyraźnie powiedzieli, że to nieprawda.
Mogę się tylko z Panem zgodzić.
Na koniec prosiłbym o Pani przesłanie adresowane nie tylko do działaczy pro-life, ale do wszystkich ludzi dobrej woli.
Zaangażujcie się w działanie metodami skutecznymi. Nie wchodźcie w schematy, które przygotowała dla nas strona proaborcyjna. Dla nas są przewidziane pewne role, np. mamy nie ruszać ustawy z 1993 r., tylko zajmować się działalnością charytatywną. I absolutnie nie podnosić kwestii ochrony życia do rangi postulatu politycznego. To jest komunikat, który nieustannie płynie z lewej strony. Nie dajmy się na to złapać. Zresztą w tym samym czasie feministki kolonizują ONZ, rząd i inne instytucje, bo dobrze wiedzą, że bitwa o życie toczy się na szczytach władzy. Ochrona życia jest postulatem politycznym. Działalność charytatywna jest potrzebna, ale nie może ona wynikać z „wyrzutów sumienia”, że oto my, zakazując lub zniechęcając do aborcji, tworzymy problem. Nie tylko żadnych problemów nie tworzymy, ale wręcz przeciwnie – ratujemy ludzi od problemów. Działalność charytatywna jest zupełnie niezależna od działalności pro-life i powinna wynikać z miłosierdzia i współczucia. Chodzi o to, żeby nie podejmować działań wysyłając komunikat: wiemy, że urodzenie dzieci spowodowało problemy, a ponieważ sprzeciwiamy się zabijaniu dzieci, to w jakimś stopniu te problemy wygenerowaliśmy. To niewłaściwa optyka. My uratowaliśmy matkę, ojca, dziecko i jego rodzeństwo od potężnego ciężaru. Działalność charytatywna jest potrzebna, ale to nie jest ściśle działalność prolajferska i nie powinna być tak określana.
Poza tym my, obrońcy życia, nigdy nie nazwiemy dziecka problemem, tylko darem.
Dokładnie. Oczywiście, dziecko może przynieść z sobą określone trudności – zresztą nie potrafię wyobrazić sobie wychowywania żadnego dziecka bez trudności. To, że rodzina potrzebuje wsparcia, to naturalna kolej rzeczy, a nie wynik tego, że prolajferzy spowodowali problem, bo nie pozwolili zabić. Wspierajmy rodziny z miłości do bliźniego, dlatego, że tego potrzebują, a nie dlatego, że zabieramy im „rozwiązanie”.