XIX Światowy Dzień Młodzieży. Jak dzisiaj wierzyć będąc młodym? Świadectwa
W Niedzielę Palmową rokrocznie obchodzimy Światowy Dzień Młodzieży. Z tej okazji redakcja Dziennika Parafialnego zapytała kilkoro młodych ludzi o ich wiarę: Czy w dzisiejszych czasach trudno jest młodym katolikom dawać świadectwo? Z jakimi reakcjami spotykają się jako wierzący? Czy wiara dodaje im sił? Oto co na ten temat mają do powiedzenia: Tomasz (lat 24), Agnieszka (16), Paweł (18) i Natalia (24). ●
Młody katolik jest zawsze trochę na marginesie
Tomasz Grzebyk, lat 24
Dwa lata temu szedłem z kolegą ze studiów obok bazyliki oo. Bernardynów w Rzeszowie. Zwyczajowo zrobiłem znak krzyża, na co znajomy zareagował mniej więcej tymi słowami: „Ja bym w ich kierunku pokazał co innego”. Nie byłaby to bynajmniej „rogata dłoń”, bo na tyle, na ile go znam, nie jest żadnym satanistą, ale raczej antyklerykałem. Wtedy, choć nie pierwszy raz, zdałem sobie sprawę z tego, jak trudno młodemu człowiekowi być wierzącym i pokazywać swoją wiarę, bo prawdę mówiąc, im wyższy etap edukacji, tym trudniej. Najłatwiej było mi (jak zresztą chyba każdemu z nas) dawać świadectwo tego, że jestem katolikiem, w szkole podstawowej i gimnazjum, gdzie każdy chodził do kościoła i o wierze nie było właściwie dyskusji (no bo i o czym dyskutować, jeżeli w towarzystwie są ludzie o jednakowych poglądach). Dodam tylko, że efekt bezpieczeństwa (a zarazem nieświadomości) potęgował fakt, że moje gimnazjum jest szkołą wiejską.
Świadomość przyszła dopiero w liceum i na studiach. Tam mozaika ludzi o różnych poglądach jest o wiele większa. Pamiętam jeszcze z czasów licealnych, że z niedowierzaniem przyjmowany był fakt, że nie piję alkoholu, bo nie mam osiemnastu lat, albo że nie palę papierosów. Trzeba jednak w tym miejscu dodać, że nigdy nie doświadczyłem żadnych uszczypliwości czy przykrości zarówno z tego powodu, jak i z tego, że jestem ministrantem (czasy licealne to także okres mojej wzmożonej aktywności w Ruchu Światło-Życie), a przynajmniej o niczym takim nie wiedziałem. Byłem raczej nieszkodliwym dziwakiem niż kimś, z kogo można się pośmiać, bo jest „katolem”. Tutaj liberalizm moich znajomych był o tyle pozytywnym zjawiskiem, że nikt nikomu nie wchodził z butami w życie z powodu wiary. Podobnie na studiach. Dla wielu osób jest niepojętym, że w piątek można powstrzymać się od jedzenia mięsa, że piątek jest tym dniem, w którym nie chodzi się na dyskoteki, że w Wielkim Poście odmawiam chodzenia na tzw. imprezy integracyjne, które wiadomo jak wyglądają wśród studenckiej braci.
Natomiast o ile w porównaniu do lat gimnazjalnych, w których nie było dyskusji o poglądach dotyczących religii, ze względu na jednolite pod tym względem środowisko, o tyle w czasach studenckich zdarzało i zdarza się to dość często. Króluje oczywiście stanowisko antyklerykalne, czego dowodem jest sytuacja opisywana na początku niniejszego artykułu. Jednak przekonałem się, że czasem nie ma większego sensu wdawać się w jakąś bezproduktywną dyskusję, bo i o co kruszyć kopię? Każdy antyklerykał ma swoje racje i będzie ich zaciekle bronił, nawet jeśli nie trzymają się zbytnio kupy. Ot, taka plaga naszych czasów. Zamiast zatem na siłę nawracać, zwykle postępuję wobec znajomych zgodnie z tym, co mi mówi Pismo Święte i nauka Kościoła. Świadectwo życia i pewien konkretny sposób bycia są o wiele lepszą strategią w tej „walce” niż sprzeczka. Choć, nie zaprzeczę, czasem i ona jest potrzebna. Tak czy inaczej młody katolik zawsze w pewnym sensie znajduje się na „marginesie”, szczególnie, jeżeli obce są mu idee tak zwanego liberalnego katolicyzmu. Dlatego w kontaktach z rówieśnikami nie ma lepszej zasady niż ta, którą Pan Jezus polecił uczniom w Ewangelii wg św. Mateusza w rozdziale 10: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!”.
Wiara jest czasami trudna, ale daje wiele radości i miłości
Agnieszka Kąkol, lat 16
W dzisiejszym świecie bycie wierzącym i praktykującym jest według mnie momentami trudne. Oczywiście to zależy od otaczającego nas środowiska. Jeśli ktoś ma przyjaciół i styczność z ludźmi równie głęboko wierzącymi jak on i praktykującymi tę wiarę – z pewnością jest mu łatwiej. Jednak nawet będąc w takim środowisku, napotykamy na trudności, gdyż dzisiejszy świat bardzo często krytykuje i wyśmiewa naszą wiarę, próbuje ją wykorzenić z ludzkich serc, a szatan wykorzystuje każdą możliwą sytuację, każde nasze zdenerwowanie i złość. Jeśli w swoim środowisku mamy osoby niewierzące lub niepraktykujące, czasami ciężko im wytłumaczyć nasze postepowanie.
Nie doświadczam raczej potępienia ze strony innych, tych mniej lub bardziej wierzących lub w ogóle niewierzących, czasami jedynie ludzie nie rozumieją mojego postępowania i zachowania. Dziwią ich moje poglądy i decyzje. Problemem są raczej ułomności człowieka. Takie jak egoizm i zarozumiałość. W dzisiejszych czasach dla ludzi nie jest wielkim problemem to, że na pierwszym miejscu stawia się dobro swoje zamiast innych, jest to dla niech nawet prawidłowy stan rzeczy. Ja sądzę, że powinniśmy bliźniego stawiać na równi z nami, a nawet bardziej troszczyć się o jego potrzeby, jednak czasami trudno to spełnić. Zdarza mi się często, że boje się „co pomyślą inni?” lub że wyśmieją to, że chcę pomagać słabszym, i często przez takie rzeczy wolę nie robić nic. Jednak staram się to przełamywać. Jest trudno, ale Pan Jezus powiedział „Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23)”. Takie zaparcie się samego siebie jest bardzo trudne. Nie można tego zrobić samemu, tak od zaraz. Trzeba się o to modlić. A jeśli komuś uda się tego dokonać, to tylko dzięki łasce Bożej.
Bycie młodym wierzącym wymaga wyrzeczeń, ale ma też swoje dobre strony. Otrzymujemy Bożą radość i możemy się dzielić Bogiem i miłością z innymi. A to daje ogromną radość. Dawanie innym siebie i swojej radości optymistycznego podejścia do wielu spraw. Bycie młodym wierzącym czasami jest trudne, ale daje wiele radości i miłości.
Podstawą sukcesu jest wiara i miłość do Stwórcy
Paweł Wąsacz, lat 18
W dzisiejszych czasach na pewno trzeba nie lada odwagi, aby stawić czoła pokusom świata doczesnego. Podstawą sukcesu jest wiara i miłość do Stwórcy, który mimo tego, że dał nam wolną wolę, chce także, abyśmy osiągnęli zbawienie. Nie jest to łatwe. Nawet w środowisku szkolnym, z którym stykamy się na co dzień, są osoby, które potrafią bardzo zranić, często bez powodu, tylko dlatego, że bronimy swojej wiary, np. przez to, że nie wstydzimy się Krzyża. Nie należy się tym przejmować. Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że ciągła cierpliwość w ucisku jest w stanie wzmocnić naszą postawę wobec Boga, a przede wszystkim pomóc nam stać się odpornymi na obelgi. Wiele osób, z którymi rozmawiam, twierdzi stanowczo, że życie prawdziwego chrześcijanina w dzisiejszych czasach nie zawsze jest kolorowe, ale zachwyt z tego, że to, co robimy, jest czynione ku chwale Bożej, sprawia, że jesteśmy w stanie przebaczyć nawet największemu wrogowi. Mimo tego niekiedy bardzo ciężko jest nam dawać świadectwo, gdyż boimy się reakcji przyjaciół czy rodziny. Boimy się również, że nie zostaniemy zaakceptowani przez społeczeństwo, w którym się znajdujemy. Dlatego cały czas musimy modlić się o odwagę do wyznawania swojej wiary i o jej pogłębienie.
Wiara jest moją codziennością
Natalia Klocek, lat 24
Wierzę odkąd pamiętam. Najpierw rodzice przekazywali mi wiarę, potem razem z nimi moje starsze rodzeństwo. Do tej pory został mi w pamięci obraz jak wszyscy, całą szóstką, klękaliśmy do wspólnej wieczornej modlitwy. Ale moja „przygoda z wiarą”, jeśli mogę w ogóle użyć takiego określenia, nie zakończyła się wraz z otrzymaniem sakramentu bierzmowania czy z osiągnięciem pełnoletności – ona trwa nadal. Zaznaczam to, bo zdaję sobie sprawę, że wiele osób odchodzi od Kościoła mimo wyniesionych z domu wzorców i często takie wstępy kończy krótkie stwierdzenie: „i nagle zaczęło się psuć”. Nie mówię, że zawsze jest mi łatwo wierzyć, że nigdy nie mam wątpliwości, ale to właśnie przy Bogu odnajduję spokój i prawdziwe szczęście, to On daje mi odpowiedzi i usuwa niepewności.
Bardzo pomocnym w rozwoju mojej wiary okazał się Ruch Światło-Życie. W spotkaniach na parafii zaczęłam uczestniczyć, mając zaledwie 5 lat – wiadomo – nie rozumiejąc za wiele i pamiętając tylko dobrą zabawę, ale z biegiem czasu, a musiało go dość sporo minąć, zaczęłam odczuwać, że moja wiara dzięki tej wspólnocie jest coraz silniejsza, że robię kolejny krok na drodze do prawdziwego Życia. Teraz, gdy lat mam trochę więcej, kończę studia i planuje dalsze życie, największym umocnieniem jest dla mnie to, czego nauczył mnie Ruch – życie we wspólnocie, życie Słowem, dbanie o piękno Liturgii, dawanie świadectwa, a przede wszystkim pozwolenie, by Chrystus kierował moim życiem i był moim osobistym Panem i Zbawicielem – to chcę i staram się realizować. Nie jestem idealna, nie wszystko mi wychodzi, ale nauczyłam się, że życie ma się rozwijać, a ja stopniowo stawać się lepszym człowiekiem, więc codziennie podejmuje walkę o rozwój mojej wiary.
Jestem przekonana, że tym, co mam, powinnam dzielić się z innymi i pokonując własne słabości, czerpać radość z mówienia ludziom o Bogu. Oczywiście, że czasem jest ciężko, nie wszyscy chcą słuchać Dobrej Nowiny, a ja nie zawsze mam wystarczająco odwagi, ale przecież Apostołom też nie było łatwo, a szli i głosili. Więc i ja idę – zarówno do moich uczestników, jak i znajomych, a także całkowicie obcych mi osób, mocno wierząc, że nie jestem w tym działaniu sama.
Wypowiedzi zebrał Paweł Pomianek