Rok Franciszka. Terlikowski: To będzie pontyfikat ewangelizacyjny
Z dr. Tomaszem Terlikowskim, filozofem, publicystą katolickim, redaktorem naczelnym portalu Fronda.pl, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Dokładnie rok temu, 13 marca, kard. Jorge Mario Bergoglio został wybrany na papieża. Co możemy powiedzieć o tym roku jego pontyfikatu?
Po pontyfikacie wielkiego antropologa, jakim był bez wątpienia Jan Paweł II, i po pontyfikacie chyba największego teologa ostatnich kilku wieków, jakim jest Benedykt XVI, przyszedł czas na pontyfikat duszpasterza. Papież Franciszek to przede wszystkim duszpasterz. Powiedziałbym, że nad wszystko inne przedkłada poszukiwanie kolejnych dusz i pozyskiwanie ich dla Kościoła. To oczywiście rodzi zaskoczenie grupy, którą można nazwać „starszymi braćmi w Kościele”. Tych, którzy są wierni Kościołowi. Papież Franciszek wychodzi do „młodszych braci”, synów marnotrawnych. To jeden wymiar tego pontyfikatu. Drugi wymiar – to jest papież z zupełnie innego kręgu kulturowego. Oczywiście, Latynosi nie są nam zupełnie obcy, ale doświadczenie Kościoła papieża Franciszka jest jednak nieco inne. Część tych rad, które słyszymy z ust Franciszka, to ewidentnie rady do Latynosów, kierowane do Kościoła europejskiego, chociaż wydaje się, że niektóre z nich niespecjalnie przystają np. do księży w Polsce. Mówię np. o słynnej radzie, by nie brać ofiar za sakramenty. Ona była wypowiedziana do włoskich księży, którzy biorą pensje od państwa, w związku z tym do polskich warunków przystaje średnio. Trzecia rzecz: to na pewno nie jest polityk. Po Janie Pawle II, który miał ogromne rozeznanie polityczne zachodniego świata, widzimy papieża, który dopiero uczy się dyplomacji, bo też nie było mu to potrzebne w Argentynie.
Na ile to, że Franciszek jest z innego kręgu kulturowego, pomaga mu w pełnieniu posługi papieża, a na ile przeszkadza?
Nie wiem, czy należy to rozpatrywać w kategoriach pomagania i przeszkadzania. Powiedziałbym tak: podczas pontyfikatu Benedykta XVI opublikowałem tekst, w którym postawiłem tezę, że to jest ostatni papież z Europy. Nawet jeżeli jego następca będzie Europejczykiem, to już nie będzie papieżem Europy. Tu jesteśmy świadkami takiego wydarzenia. Papież Franciszek nie jest papieżem Europy. Dlaczego? Dlatego, że z punktu widzenia chrześcijaństwa Europa jest kontynentem peryferyjnym. To co istotne w Kościele dzieje się teraz w Afryce, Azji.
Co Europie, chrześcijanom europejskim trudno zauważyć.
Z bardzo prostego powodu: mamy jako Europa ogromne zasługi dla chrześcijaństwa. Przy czym to nie jest tak, że są ogromne zasługi i martwy Kościół. Aż tak źle nie jest. Ale jesteśmy już miejscem schyłkowym. Papież Franciszek ma tego świadomość i bardzo mocno to pokazuje, może nie całkiem lekceważąc, ale jednak dość lekko traktując wielkie spory teologiczne, które dzieliły chrześcijaństwo zachodnie. W takim latynoskim duchu, ze świadomością, że ostatecznie najważniejsze jest to, by była głoszona Ewangelia i by ludzie się nawracali.
Rzeczywiście, Franciszek nie skupia się w swoim nauczaniu na problemach teologicznych, a bardziej na pokazywaniu zlaicyzowanemu światu różnych dróg do Boga.
To jest radykalny ewangelizator, rzeczywiście nieszczególnie skupiony na kwestiach teologicznych, żeby nie powiedzieć: w ogóle na nich nie skupiony. W porównaniu z Benedyktem XVI każdy następny papież będzie gorszym teologiem i nie chodzi tu to, by teraz powiedzieć, że Franciszek to słaby teolog. Papież jest skupiony na zupełnie czymś innym i to widać w „Evangelii gaudium”. „Evangelii gaudium” to wielkie wyzwanie rzucone wszystkim chrześcijanom, nie tylko duchownym: ewangelizacja, głupcy! Albo się weźmiecie za ewangelizację, albo nic nie będzie. To czasem mnie jako człowieka silnie zaangażowanego w spory cywilizacyjne mocno irytuje, bo papież bardzo mało mówi o kwestiach cywilizacyjnych: o aborcji, antykoncepcji, eutanazji, potrzebie obrony małżeństwa. Oczywiście, to nie są tematy, które są całkowicie nieobecne, ale w porównaniu z bł. Janem Pawłem II są rzadsze. To fantastycznie wyjaśnił abp Chaput, amerykański Indianin, kapucyn: jesteśmy w innym kontekście kulturowym i cywilizacyjnym. Jan Paweł II mówił do społeczeństwa zdechrystianizowanego, ale jednak jeszcze mającego korzenie chrześcijańskie. To było bardzo często pierwsze pokolenie tych, którzy odeszli od Kościoła. Co to oznacza w Europie? To, że oni wiedzieli, co Jan Paweł II do nich mówi. Wiedzieli, kim jest Jezus Chrystus, czym jest Ewangelia. Mogli tym nie żyć, odrzucać to – ale wiedzieli. Papież Franciszek mówi do społeczeństwa, które już nie ma zielonego pojęcia o wierze chrześcijańskiej, mało tego, nie ma zielonego pojęcia o tym, co jest objawione w naturze, o czym w przepiękny sposób mówi pierwszy rozdział Listu do Rzymian. A więc zanim zaczniemy tym ludziom mówić o moralności, trzeba ich najpierw zewangelizować.
To zupełny drobiazg, ale czy właśnie w tym, co zostało prze chwilą powiedziane, należy szukać korzeni papieskiego pozdrowienia „dzień dobry” podczas niedzielnej modlitwy „Anioł Pański”, co dziwi w Polsce wielu katolików?
Nie wiem. To podobno latynoski zwyczaj. Tu trzeba by zapytać tych, którzy pracują z papieżem na co dzień. Ale być może wynika to i z tego, że papież próbuje zwracać się do ludzi zdechrystianizowanych, dla których pozdrowienie „Szczęść Boże” czy „Gruss Gott” już zupełnie nic nie znaczy. Franciszek jest dla nich Bożym posłańcem, który chce im powiedzieć, że Chrystus żyje.
Zauważyłem, że tradycjonaliści katoliccy, którzy bardzo szanują Benedykta XVI, są nieco rozczarowani Franciszkiem. Dlaczego?
Myślę, że niezrozumienie jest wzajemne. Papież Franciszek rzeczywiście nie jest ukochanym papieżem tradycjonalistów. Także dlatego, że nie jest liturgistą. Liturgia nie jest dla niego celem samym w sobie, lecz narzędziem ewangelizacji. Ale też trzeba powiedzieć, że – z drugiej strony – papież Franciszek nieszczególnie rozumie tradycjonalistów. Było kilka jego wypowiedzi, które pokazują, że jest to człowiek uformowany na fali entuzjazmu posoborowego i to mu bardzo utrudnia zrozumienie, dlaczego młodzi ludzie wracają do liturgii trydenckiej. Papież wygłosił kiedyś tezę, że to jest tylko moda, która minie. Gdy się rozmawia z tradycjonalistami, to można zauważyć, że jest w tym jakiś element mody, fascynacji, ale jednocześnie jest to jednak coś głębszego. Benedykt XVI lepiej czuł te sprawy, a Franciszek nie przykłada do nich wagi. A że ma zwyczaj mówienia zupełnie otwarcie prawie wszystkiego co pomyśli, to to buduje dystans do niego ze strony części środowisk tradycyjnych.
W którym kierunku pójdzie ten pontyfikat? Czy jest już jakiś jego wyraźny rys?
Moim zdaniem, ten rys już jest. To będzie pontyfikat ewangelizacyjny, skierowany całkowicie na pozyskiwanie kolejnych wiernych dla Chrystusa. Nie spodziewam się po nim żadnych rewolucji, bo też i nie ma miejsca na rewolucję w Kościele. Ewentualnie w ramach zapowiadanego Synodu może się dokonać przesunięcie czysto duszpasterskie, tzn. może zostać sformułowane wezwanie do większego miłosierdzia, ale nie w znaczeniu doktrynalnym, lecz np. częstszego orzekania nieważności sakramentu małżeństwa. Padło takie wezwanie, że w konfesjonałach kapłani powinni być bardziej miłosierni. Nie mam wrażenia, że to jest największe wyzwanie, ale wydaje mi się, że w takim kierunku papież będzie szedł. Jeszcze więcej Miłosierdzia Bożego, ale żadnej rewolucji, bo opowieść o zmianie i rewolucji nie jest opowieścią o papieżu Franciszku, tylko o symulakrum stworzonym przez media na potrzeby liberalnego odbiorcy, który czeka, że w końcu papieżem zostanie czarnoskóra lesbijka, najlepiej wyznania judaistycznego.
Rzeczywiście, powstały takie nadzieje. Mainstreamowe media chętnie nagłaśniały niekonwencjonalne zachowania Franciszka, ale starały się nie zauważać, że jeżeli idzie o doktrynę, papież idzie drogą poprzedników.
Gdy papież mówił do katolików „miejcie dużo dzieci”, nie zacytowano tego. Jak mówił coś do księży, to wtedy to powtarzano. Od świeckich, zdaniem liberalnych mediów, z jakiegoś dziwnego powodu papież nic nie wymaga. A to nieprawda, bo wymaga bardzo dużo.