Pierwsza Komunia. Wcześniejsza Komunia indywidualna rozwiąże większość problemów
Paweł Pomianek ●
Przed tygodniem Jaromir Kwiatkowski zapoczątkował na stronach Dziennika Parafialnego cykl pierwszokomunijny. Dziś ja chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami na ten temat oraz przywołać kilka wspomnień z czasów mojej Pierwszej Komunii.
Te wspomnienia są tutaj o tyle na miejscu, że gdy ja przystępowałem do Pierwszej Komunii, ówczesny proboszcz mojej parafii (św. Rocha w Słocinie – dziś osiedlu Rzeszowa), śp. ks. Julian Chmiel, miał zwyczaj stosowania dość radykalnych środków służących temu, by odkomercjalizować Pierwszą Komunię. A właśnie o tym traktował tekst autorstwa naszego naczelnego.
Otóż odbywały się wtedy dwie komunie: Pierwsze Komunia św. i tydzień później tzw. Druga Komunia św. Obydwa wydarzenia w kościele wyglądały mniej więcej tak samo, przy czym pierwsze było przeznaczone dla dzieci, ich rodziców, dziadków, ewentualnie chrzestnych, nauczycieli szkolnych. W dniu Pierwszej Komunii w domach dzieci nie odbywała się żadna impreza, nie otrzymywaliśmy prezentów. Wszyscy wracali do domu na obiad, a po obiedzie znów dzieci komunijne i ich rodzice wraz z księdzem proboszczem spotykały się na wspólnym pikniku. Dodam, że podczas pikniku miała miejsce druga Msza św., podczas której mieliśmy okazję po raz drugi w dniu Pierwszej Komunii przyjąć Pana Jezusa.
Tydzień później odbywała się zaś oficjalna Pierwsza Komunia, czy Druga Komunia, na którą zapraszane były rodziny dzieci i po której odbywała się impreza. W rzeczywistości – przynajmniej dla mnie – była to Komunia dziewiąta. Wieńczyła ona Biały Tydzień.
Dwie Komunie – więcej wad niż zalet
Jako że moi rodzice byli wielkimi zwolennikami różnego rodzaju nowatorskich idei duszpasterskich naszego ówczesnego proboszcza i byli z nim w bliskich relacjach, w moim domu rodzinnym ta idea podwójnej Pierwszej Komunii była zawsze oceniana bardzo pozytywnie. Dziś, po latach, patrzę na to wszystko bardziej krytycznie i nie chciałbym, by moje dzieci przeżyły Pierwszą Komunię w tej formie.
Wprawdzie dzień samej Pierwszej Komunii był wspaniały, gorzej z tym, co działo się tydzień później. Przede wszystkim odgrywanie tzw. Drugiej (realnie: dziewiątej) Komunii św. na wzór Pierwszej było swego rodzaju teatrem, a dla myślącego prosto dziecka mogło mieć i coś z oszustwa. Za dużo było w tym udawania, a przecież Liturgia z natury jest ukazywaniem tego, co dzieje się realnie.
Ponadto podkreślanie w przygotowaniu do Pierwszej Komunii tego, że w pierwszą niedzielę ważny jest Pan Jezus, a na drugą zostawia się imprezę, spowodował – przynajmniej u mnie – zatarcie czegoś szalenie istotnego. Pamiętam do dziś, jak ówczesny wikary po Mszy św. w dniu tzw. Drugiej Komunii powiedział mi, że „najważniejsze dziś mam już za sobą”. I pamiętam do dziś, że nie mogłem tego pojąć, bo przecież Msza i Komunia najważniejsze były tydzień wcześniej. Druga Komunia była tylko swego rodzaju dodatkiem do imprezy, takim odegraniem sztuki dla bliskich. W ten sposób zatarło się poczucie, że Msza św. i spotkanie z żywym Panem jest najważniejsze nie tylko dlatego, że to dzień Pierwszej Komunii, ale że ma to być zawsze centralny punkt niedzieli, choćby nie wiem jakie inne ważne rzeczy były w tym dniu w planach.
Niemniej, dzień Pierwszej Komunii wspominam jako wspaniały, a cele, jakie stawiał sobie śp. ks. proboszcz, zostały przynajmniej po części osiągnięte.
Wczesna Komunia indywidualna
Jeśli Jaromir Kwiatkowski w swoim artykule postawił jako główny problem rozważań pierwszokomunijnych właśnie kwestię jej odkomercjalizowania, to moim zdaniem jest tutaj jeden najpoważniejszy problem, który stosunkowo łatwo – jeśli byłyby szczere chęci – można by rozwiązać.
Otóż najpoważniejszym problemem, tym co pcha ku skomercjalizowaniu Pierwszej Komunii, jest przede wszystkim fakt jej wspólnotowego przyjmowania całymi klasami. Jeśli dziś cała klasa przygotowuje się do Komunii i do niej przystępuje, to nie sposób uniknąć poniedziałkowego licytowania się wśród dzieci, kto więcej dostał. I jeśli naprawdę chcemy trochę ułatwić sobie życie, odsunąć dziecko od tego klimatu „kto więcej”, powinniśmy się starać, by nasze dzieci mogły przystąpić do Komunii św. oddzielnie, najlepiej wcześniej.
Nie będę się tutaj rozpisywał, jak wielką wartość ma wczesna, czy mówiąc precyzyjnie „wcześniejsza” (termin „wczesna” rezerwuje się z zasady do Komunii dzieci przedszkolnych, a mnie chodzi raczej o Komunię w wieku ok. 7 lat) Komunia św., nie będę przypominał, jak ciepło wypowiadali się o niej papieże – przede wszystkim święci Pius X i Jan Paweł II. Bo nie o tym tutaj dyskutujemy, ale konkretnie o kontekście uwolnienia od komercji. Abstrahując już od kwestii wyłączenia z kontekstu klasowego, dodać trzeba, że im młodsze dziecko, tym większa szansa, że skupi się bardziej na przychodzącym Chrystusie. Dodać też należy, że sam Katechizm Kościoła Katolickiego przewiduje Pierwszą Komunię świętą około siódmego roku życia. Polskie przepisy mocno ją opóźniają, zgodnie z demokratyczną tendencją niejako równając wszystkich w dół. W wieku lat dziewięciu rzeczywiście dojrzewają do niej już niemal wszystkie dzieci.
Przyszłość Pierwszej Komunii św. dzieci w pobożnych rodzinach widzę właśnie w uwolnieniu się z funkcjonującego systemu, w Komunii przyjmowanej indywidualnie (na podobnej zasadzie jak dziś funkcjonują Chrzest św. czy sakrament małżeństwa) i trochę wcześniej. Komunia grupowa raz w roku powinna w parafiach pozostać, ale raczej dla tych dzieci, których rodzice nie są szczególnie związani z Kościołem, a w każdym razie, dla których kwestie wiary nie są najważniejszą sprawą w życiu i wychowaniu.
Komunia indywidualna ma i tę zaletę, że przesuwa obowiązek przygotowania do Komunii z katechezy szkolnej na rodziców. To szansa na dodatkowe scalenie rodziny i wspólny wzrost wiary.
Generalnie rozwiązanie widzę w zastosowaniu w kwestii Pierwszej Komunii tych zasad, które jako pierwszy spośród polskich biskupów zaproponował w diecezji szczecińsko-kamieńskiej abp Andrzej Dzięga, o czym pisałem w październiku.
Jednolity strój? To nie najlepszy pomysł
Osobiście jestem też dość krytyczny wobec jednolitych strojów. Z podziwem patrzę zawsze na obrazki pierwszokomunijne ludzi z pokolenia moich dziadków, z lat 30. czy 40. poprzedniego wieku. Piękne na tych obrazkach jest to, że do Pierwszej Komunii wspólnie przystąpiły zarówno dzieci pięknie, bogato ubrane, jak i biedota, ubrana w krótkie spodenki, na bosaka. Oto prawdziwy obraz równości – do wszystkich, pomimo ich realnego zróżnicowania, zechciał przyjść ten sam Chrystus.
Obecne dążenie do jednolitego stroju, rzekomo w imię pobożności, jest typowym przejawem choroby naszych czasów, która polega na niechęci do odczytywania realnych symboli, oraz chęci tworzenia i interpretowania nowych, własnych. Realnie rzecz biorąc, jednolity strój nie jest przecież symbolem równości względem Boga, tylko równości wobec siebie. A ta równość to przecież założenie z gruntu fałszywe. Chrystus przychodzi, chce przychodzić, do ludzi różnych, takich, jakimi jesteśmy. Z naszymi problemami; z naszą biedą lub naszym bogactwem.
Bardzo problematyczny jest także strój dziewczęcy. Niekiedy są to rzeczywiście bardzo estetyczne, proste, godne sukienki, tylko delikatnie przypominające alby. W wielu przypadkach są to jednak prawie zwykłe alby. Nie dość, że na dziewczynce wygląda taki worek bardzo nieestetycznie, to jeszcze niszczy się wielowiekowy zwyczaj, że alba jest strojem męskim, i unifikuje się płci. Jeśli dziś niektórzy tak lamentują nad niebezpieczeństwem gender, to na pewno jednolite (bądź bardzo podobne) alby komunijne dla obu płci są jego dość przykrym przejawem. Zanim więc zaczniemy walczyć ze szkołami czy przedszkolami, należałoby pokornie spojrzeć na własne, kościelne podwórko.
Poza tym pomyślmy sobie tak po ludzku: Czy nie lepiej, żeby dziewczynka z bardzo bogatego domu wyglądała w dniu swojej Pierwszej Komunii jak księżniczka, właśnie dlatego, że to wielki dzień jej osobistego spotkania z Królem? Czy naprawdę będzie bardziej godnie, jeśli w tym dniu będzie wyglądać najgorzej i najskromniej w życiu (bo w inne niedziele do kościoła chodzi z rodzicami na bogato)? I czy naprawdę matki, które chcą ubrać dzieci wg własnej wizji, muszą się nasłuchać, że dziwaczą i że to niegodne? Warto zadać sobie pytanie: czy chodzi o to, żeby Pan Jezus przychodził do jednolitej masy, czy też o to, by jednoczył w Komunii ludzi głęboko różnorodnych, co mogłoby podkreślać również zróżnicowanie w strojach.
Oczywiście również ten kłopot powinna rozwiązać Komunia indywidualna. W jej ramach wybór stroju powinien w pełni zależeć od rodziców (poza ogólnymi normami dotyczącymi tego, żeby strój był godny i nadawał się do liturgii).
Drogie prezenty nie muszą zaszkodzić
Co do drogich prezentów… Szczerze mówiąc, jeśli uda się uwolnić dziecko z systemu Komunii klasowej, nie sądzę, by musiały one stanowić przeszkodę w radości z przyjęcia Pana Jezusa do swojego serca. W przypadku dzieci dobrze przygotowanych do Komunii, także przez świadectwo wiary własnych rodziców, nawet i ten porządny rower czy inny drogi prezent może stanowić swego rodzaju wspomnienie, pamiątkę ważnego dnia. Ważnego nie ze względu na sam prezent, ale pierwsze spotkanie z żywym Panem.
Walka z drogimi prezentami w ramach systemu, który jest na dzisiejsze czasy i w ramach dzisiejszej mentalności po prostu kiepski, przypomina trochę walkę z wiatrakami.
Fot. Wikipedia