Małżeństwa sakramentalne i niesakramentalne. Do jakiej miłości zaprasza nas Chrystus?
Darek Rubacha ●
Mianem dojrzałego człowieka określa się tego, kto potrafi określać swe możliwości działania i w oparciu o nie podejmować decyzje, za których realizację i ewentualne skutki bierze pełną odpowiedzialność. Jest także zdolny do podejmowania zobowiązań, które wyznaczają mu codzienne życie, praca, relacje z innymi ludźmi. Tak zdefiniowanej dojrzałości wymaga małżeństwo, w którym mężczyzna i kobieta zawierzają się sobie nawzajem, łącząc się we wzajemnej miłości i biorąc odpowiedzialność za siebie i za ich wspólną przyszłość.
Głównym problemem dzisiaj są nie tyle związki niesakramentalne, ile nietrwałość małżeństw, a kolejne związki są jedynie tego konsekwencją. Na stałe weszły do języka potocznego takie określenia, jak “kobieta po przejściach” czy “mężczyzna z przeszłością”. Lęk czy niechęć młodych do wstępowania w związki małżeńskie podyktowane są negatywnym przykładem ze strony rodziców, znajomych. Niemałą w tym rolę mają środki masowego przekazu, kreatorzy mody, gwiazdy estrady, ikony popkultury.
Nie zawsze wybierają grzech „na zimno”
Co zatem stoi u podstaw decyzji o życiu w wolnym związku i na ile towarzyszy takim osobom świadomość wszystkich konsekwencji wynikających z tego faktu dla ich życia religijnego?
Warto wobec postawionych powyżej pytań zastanowić się nad konsekwencjami świadomego i dobrowolnego wyboru życia w związku niesakramentalnym. Człowiek czasem jest tak przestraszony życiem, perspektywą samotnego borykania się z losem, że nie jest w stanie rozważać swoich decyzji w kategoriach grzechu i bezgrzeszności. Dla takich par sytuacja rodzinna jest – z punktu widzenia Kościoła – nieustabilizowana, ale to nie znaczy, że oni kiedyś ten grzech wybrali świadomie, „na zimno”. Różnie przecież bywa w życiu. Może emocje przysłoniły godność osoby, może zaufanie i wierność stały się górnolotnymi frazesami, a może chęć posiadania i bogacenia przemieniła miłość w egoizm.
Obok niewierności małżeńskiej, która także może mieć różne przyczyny, niekoniecznie wynikające z nieuporządkowania w sferze seksualnej, genezą wielu związków niesakramentalnych jest nieradzenie sobie z samotnością i poczuciem krzywdy. Przecież osoby te, wstępując kiedyś w związek małżeński, wybrały drogę życia we dwoje i realizację siebie poprzez miłość małżeńską. W chwili rozpadu pierwszego związku stają przed perspektywą samotnego życia, mając niekiedy po trzydzieści, czterdzieści lat. Wiążąc się z kimś drugim, nawet bez sakramentu, niekoniecznie czynią to powodowani rozwiązłością. Bywa też i tak, że ślub kościelny nie jest możliwy, ponieważ przynajmniej jedna z osób jest już związana z kimś trzecim na sposób sakramentalny.
W przypadku katolików, którzy z wyboru żyją na sposób małżeński bez sakramentu, a którzy nie mają przeszkód do jego zawarcia, mamy do czynienia ze sprzeniewierzeniem się obowiązującym normom moralnym i społecznym. Słabość wiary, wybiórcze podejście do przykazań Bożych wydają się leżeć u podstaw takich związków. Bo czymże jest obcowanie dwojga ludzi, których nie łączy sakrament małżeński, jak nie wystąpieniem przeciwko przykazaniu szóstemu i dziewiątemu? Współczesny świat tłumaczy to opacznie – czasem próby, dopasowania, sprawdzenia, poznania. Jednak takie zachowania przeczą zrozumieniu, czym jest sakramentalność małżeństwa, osłabiając tym samym podstawy funkcjonowania rodziny, rozumianej jako podstawowa jednostka społeczna. Dla wierzących to życie w grzechu. Mówiąc o intymnej relacji mężczyzny i kobiety, dotykamy wszakże najgłębszej potrzeby wpisanej w płciową naturę człowieka. Stąd też małżeństwo między ochrzczonymi ma wagę i godność sakramentu.
Sakrament to nie „nakładka” na małżeństwo
Bywa i tak, że on i ona wspólne pomieszkiwanie traktują jako sposób na życie. Nie myślą o ślubie, nie chcą się „sprawdzać”, nie chcą się „wypróbować”, po prostu chcą razem żyć. Jest im dobrze razem, są wolni, łączy ich uczucie, a normy społeczne nie stanowią dla nich zobowiązania. Mają siebie, swój świat, kochają się, a formalizacja związku tylko dla przysłowiowego „papierka” nie jest im potrzebna. Żyją w przeświadczeniu, że mieszkanie bez ślubu daje obojgu stronom szansę na sprawdzenie, czy to ten i czy to ta. A w razie, gdyby któreś ze stron wolało przemoc od rozmów – możliwość odejścia bez uszczerbku na zdrowiu i nieprzyjemności związanych z rozwodem.
A przecież sakrament małżeństwa nie jest “nakładką” religijną dla bycia razem czy też dodatkiem na zasadzie “ulepszacza”, ale realizacją drogi chrześcijanina przez miłość i całkowity dar z siebie dla małżonka. Dla osoby wierzącej realizacja miłości i małżeństwa nie może odbywać się bez odniesienia do Boga. Rodzi się zatem pytanie, na ile wspomniane osoby kierują się wygodą i egoizmem, na ile zaś towarzyszy im niewiara w trwałą miłość i w sens samego małżeństwa? Przede wszystkim jednak chrześcijanin winien odpowiedzieć sobie na pytanie, do jakiej miłości zaprasza go Chrystus i jaką relację obdarza swoim błogosławieństwem.