Jak tu nie ufać słowom Anioła
Grzegorz Fels ●
Czasem słyszę zarzuty stawiane przez niedowiarków: Dlaczego ciągle giną ludzie i żaden anioł im wówczas nie pomaga? Ja też mogę postawić pytanie: Dlaczego Jezus uzdrawiał i nadal uzdrawia tylko niektórych? Przecież mógłby uzdrowić i pomóc wszystkim!
Z pokorą musimy przyznać, że nie znamy odpowiedzi na te pytania, bo nie znamy Bożych planów wobec nas. Jedno wydaje się być pewne: miłe są Bogu osoby, które Go kochają, starają się żyć Ewangelią i oddają się w Jego opiekę. Anielska pomoc może być tego doskonałym potwierdzeniem.
Anioł z komórką
Ksiądz Marek z archidiecezji katowickiej mówi, że do końca życia nie zapomni zaskakującej przygody, która przytrafiła mu się w 1996 roku, we wtorek przed samą środą popielcową. Aby uczcić koniec karnawału, ks. Marek z kilkoma znajomymi nauczycielami wybrał się do jednego z katowickich kin. Wszyscy razem pojechali jego samochodem. Kiedy wracali z seansu, około godz. 22.00, auto się zepsuło. Mimo wspólnych prób uruchomienia pojazdu, efektów nie było i ostatecznie nauczyciele zdecydowali, że pojadą taksówką. Ks. Marek chciał poprosić kogoś ze znajomych o odholowanie, jednak nie miał przy sobie telefonu. Wówczas – jak wspomina – zjawiła się niespodziewana pomoc: W pewnym momencie pojawił się mężczyzna z telefonem. Niósł go w ręce tak, abym mógł ten telefon zauważyć. W swoim stylu zawołałem żartobliwie: – O, telefon idzie. Od razu usłyszałem odpowiedź: – A potrzebuje pan zadzwonić? – Proszę pana, samochód mi się zepsuł i muszę wezwać pomoc.
Ksiądz zadzwonił do swojego proboszcza, który obiecał mu pomoc w holowaniu. Po skończonej rozmowie oddał telefon właścicielowi, serdecznie mu dziękując. Wspomina dalej: Zrobiłem pięć, może sześć kroków w stronę mojego samochodu. Schyliłem się do środka, aby spod radia wyciągnąć portfel. Chciałem zaproponować pieniądze za możliwość skorzystania z telefonu. Jakież było moje zdumienie… Gdy się odwróciłem – nikogo nie było. Podbiegłem do ulicy Kościuszki – popatrzyłem w górę, w dół – żywej duszy. Spojrzałem w kierunku placu Andrzeja, ale tam również nikogo nie było. Stanąłem na chodniku i czekając na proboszcza, zacząłem się zastanawiać nad całą tą sytuacją. O 22.00 idzie przez plac Miarki człowiek, który nie ma ani torby, ani neseserka, ani plecaczka. Idzie i niesie telefon. On tym telefonem nie szpanował. On go po prostu niósł. I to tak, abym zauważył. Nawet nie zdążyłem się odwdzięczyć… Jestem pewien: to był mój Anioł Stróż. Przyszedł mi z pomocą właśnie wtedy, gdy Go bardzo potrzebowałem.
Anielski „swat” z psem
Anioł może przyjść nam z pomocą w różnych sytuacjach, nie tylko związanych z ratowaniem życia czy zdrowia. Potwierdza to również pani Magdalena Wolan, której anioł pomógł w znalezieniu… męża! Ale po kolei, nie będę uprzedzał faktów.
Wspomniana sytuacja miała miejsce zaledwie kilka lat temu, kiedy pani Magda była jeszcze początkującą studentką teologii w Lublinie. Dzień przed ostatnim egzaminem postanowiła odwiedzić znajomego. Późno, bo ok. godz. 22.00, wyszła ze stancji, nie znając jeszcze zbyt dobrze miasta. Specjalnie jednak się tym faktem nie przejmowała, bo jako doświadczona harcerka pomyślała sobie, że na pewno jakoś trafi. Idąc w stronę szpitala wojewódzkiego zadzwoniła, by zapewnić, że pamięta drogę i trafi. Zaraz po rozmowie rozładował jej się telefon… Zatem z różańcem w ręku szła dalej. Będąc na jakimś słabo oświetlonym osiedlu, uświadomiła sobie nagle, że kompletnie nie wie, gdzie teraz jest. Na dodatek wyskoczył na nią bezpański pies i wystraszona zaczęła gwałtownie biec przed siebie. Schowała się pod jakimś płotem. Co robić? Wyciągnęła z torby swój brewiarz. Wysunął się z niego obrazek z modlitwą św. Jana Berchmanna do Anioła Stróża (który tego dnia dostała od kolegi ze studiów). Szybko odmówiła modlitwę z obrazka i ruszyła na wyczucie. Nie wiedziała nawet, która jest godzina. Mijając kolejne, pogrążone w mroku budynki, w pewnym momencie uświadomiła sobie, że nie pamięta nazwy ulicy, numeru bloku ani numeru telefonu znajomego. Zaczęła płakać…
W pewnym momencie zauważyła naprzeciw siebie ubranego na biało mężczyznę z białym psem, biegającym bez smyczy. Ponieważ pies szybko zmierzał w jej kierunku, ogarnął ją strach. Mężczyzna z daleka krzyknął: Proszę się nie bać, nie ugryzie. Zaraz też podszedł i zapytał, co robi tu sama o tak późnej porze. Kiedy przedstawiła mu pokrótce swoją trudną sytuację, zapytał: Czy aby to tylko znajomy, że tak idzie pani do niego nocą? Magda zapewniła, że taka jest prawda.
Przez jakiś czas razem szli uliczkami osiedla, aż stanęli pod pewnym blokiem i tajemniczy mężczyzna spokojnie oznajmił, że to już tu. Młoda studentka popatrzyła na wskazany budynek i stwierdziła, że jest u celu! Natychmiast chciała podziękować mężczyźnie i zapytać go, skąd wiedział. Jednak kiedy się odwróciła, ani jego, ani psa już nie było…
Jak dziś przyznaje, od razu po tym wydarzeniu miała pewność, że ów spotkany mężczyzna z psem to był nie kto inny, tylko jej Anioł Stróż. Nie dawało jej spokoju zadane wówczas z naciskiem pytanie: Czy to tylko znajomy? Długo zastanawiała się, aż w końcu zrozumiała jego sens…
Dzisiaj pani Magda jest szczęśliwą żoną tego „znajomego”, do którego szła ciemnymi ulicami Lublina. Oboje z mężem są teologami (mąż katechizuje), mają małe dzieci i szczególne nabożeństwo do Anioła Stróża. Starają się świadczyć o niezwykłej niebiańskiej opiece nad ich rodziną. I jak tu nie ufać „opatrznościowym” słowom anioła?
Na mnie zawsze możesz liczyć!
Równie ciekawą historię o bezpośredniej anielskiej pomocy opowiedziała mi kiedyś elżbietanka, s. Estera. Była wówczas przełożoną i dyrektorką przedszkola w Rudzie Śląskiej – Orzegowie. Obecnie pracuje w Domu Dziecka w dalekim Nowosybirsku. Wspomniana anielska historia zdarzyła się jej 17 lat wcześniej. Po skończonej wizycie znajomej s. Estera postanowiła odprowadzić ją na dworzec PKP w Katowicach.
Kiedy szły ulicą, z przeciwka zbliżyło się do nich dwóch mężczyzn. Jeden niespodziewanie rozłożył ręce, chcąc złapać siostrę. Patrząc jej prosto w oczy, zupełnie na serio wykrzyknął: Teraz będziesz moja! Zaskoczona nagłym atakiem s. Estera chciała uderzyć wyciągnięte dłonie napastnika, by je od siebie odsunąć i szybko zejść mu z drogi. Zastanawiała się jednak, czy zdoła uciec. Nie zdążyła się o tym przekonać, gdyż nagle z prawej strony, jakby zza pleców, wyprzedził ją jakiś obcy mężczyzna i stanął między nią a agresorem. Siostra pamięta, że był w średnim wieku, a spod nakrycia głowy widoczne były jego ciemne włosy. Miał na sobie czarny płaszcz, w ręku trzymał skórzaną teczkę.
Niczym szczególnym się nie wyróżniał, jednak stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem nakazał napastnikowi: Odejdź! Zostaw siostrę w spokoju! Ten natychmiast opuścił ręce, minął kobiety i grzecznie odszedł ze swym kompanem, nie mówiąc już ani słowa. Tajemniczy wybawiciel również zrobił kilka kroków do przodu, po czym odwrócił się i niespodziewanie zapewnił: Siostro, na mnie zawsze możesz liczyć. Uśmiechnął się i poszedł dalej.
Siostrze Esterze ta historia mocno wryła się w pamięć. Opowiadała mi z przejęciem: Czułam wówczas, jakby był on chodzącym ucieleśnieniem dobra. Tak jak kochający ojciec – jeśli już miałabym go do kogoś porównać. Jego głos był serdeczny i miły, a z rysów twarzy przebijała łagodność.
Siostra odwróciła się do ciągle stojącej w bezruchu i zaskoczonej tą sytuacją koleżanki, wołając z przekonaniem: To był mój Anioł Stróż! Spojrzała ponownie w jego kierunku, ale nie mogła go nigdzie dostrzec. Już go nie było. Mimo upływu czasu, s. Estera ciągle ma to zdarzenie świeżo w pamięci i jest przekonana, że wówczas naprawdę pomógł jej Anioł Stróż.
Tekst ukazał się w lutowym numerze miesięcznika “Egorcysta” i został nam udostępniony przez redakcję tego czasopisma.