Dżinsy w świątyni? A czemu nie!
Jaromir Kwiatkowski ●
Ks. Julian Wybraniec opublikowanym w Dzienniku Parafialnym półtora miesiąca temu artykułem „Mini w świątyni” (http://dziennikparafialny.pl/2014/mini-w-swiatyni/), poruszył bardzo ważny temat: stosowności i niestosowności stroju, w jakim udajemy się do kościoła na niedzielną Eucharystię. Zgadzając się z większością uwag ks. Juliana, obiecałem sobie wtedy, że za jakiś czas sam powrócę do tego tematu, bo jednak nie zgadzam się z Szanownym Autorem we wszystkim.
Zacznę od tego, że podpisuję się obiema rękami pod generalną zasadą, że strój w kościele powinien być stosowny ze względu na to, że jest to Dom Boży, a Panu Bogu należy się nasz najwyższy szacunek, miłość i cześć, podkreślane także poprzez strój. To prawda, że jakoś nie mamy problemu ze zrozumieniem, iż na egzamin czy nawet na imieniny do cioci nie wypada pójść w rozczłapanych adidasach i powyciąganym T-shircie, ale zrozumienie tego w odniesieniu do niedzielnej Eucharystii nie jest dla nas takie oczywiste. Zgadzam się też z tymi, którzy uważają, że świadczy to o naszej coraz mniejszej wrażliwości na sacrum.
Może to świadczyć o naszej niefrasobliwości. Scena z wczorajszej niedzieli. Byliśmy z żoną na Mszy św. w sanktuarium w Borku Starym k. Rzeszowa. Do kościoła wszedł znajomy, którego znam od jak najlepszej strony, także w odniesieniu do jego stosunku do Kościoła. Był w T-shircie bez rękawów i w krótkich spodenkach. Rozejrzał się i… został w przedsionku, mając zapewne świadomość, że jego strój jest niezbyt stosowny na niedzielną Eucharystię. Pewnie był w tych stronach na wycieczce, stąd strój wycieczkowy. Ale chyba nie trzeba wielkiej przenikliwości, by dojść do wniosku, że skoro wybieram się na wycieczkę w upalną niedzielę i podczas tego wyjazdu pójdę na Mszę św., to powinienem zabrać do samochodu drugi, bardziej stosowny ubiór – do przebrania niechby tylko na czas Eucharystii.
W Polsce nie ma zwyczaju (i pewnie szkoda!), by u wejścia do kościoła stali porządkowi i sprawdzali stosowność stroju, zatrzymując panów w krótkich spodenkach czy panie w mini. Jest to żywy zwyczaj zwłaszcza w krajach śródziemnomorskich; sam miałem okazję wiele razy obserwować pracę takich porządkowych np. we Włoszech.
Uważam też, że jest to dobry zwyczaj, choć i tu może dojść do pewnych „nadużyć”. Przypomina mi się sytuacja sprzed kilkunastu lat, przy wejściu do bazyliki na Monte Cassino. Moja koleżanka nie została wpuszczona do świątyni, miała bowiem na sobie sukienkę wprawdzie bardzo elegancką, ale za krótką – przed kolana. Musiała wrócić do autokaru i założyć długą spódnicę. W tym samym czasie do bazyliki bez problemu weszła inna dziewczyna z naszej grupy. Miała na sobie prześwitującą sukienkę, była bez stanika, ale długość jej sukienki była prawidłowa. Czy o to jednak chodzi?
Pamiętam, że przed laty w regionalnej prasie czytałem tekst młodego wówczas nauczyciela, którego znam z widzenia, a który niby to prześmiewczo opisywał, jak to kilkunastoosobowa grupa młodych mężczyzn (w tym on sam) weszła do bazyliki św. Piotra, mając jedynie dwie pary długich spodni. Po prostu, właściciel jednej z nich kursował tam i z powrotem, wynosząc pod pachą te drugie spodnie, które zakładała na siebie i wchodziła w nich do świątyni kolejna osoba. Porządkowego można w ten sposób oszukać, ale robić sobie takie kpiny z Pana Boga po prostu nie uchodzi.
Uważam, że w kwestii stroju do kościoła trzeba przyjąć dwie zdroworozsądkowe zasady, wynikające także z refleksji nad adekwatnością ubioru do rangi wydarzenia, w którym uczestniczymy (Msza św.) i miejsca, do którego przychodzimy (Dom Boży). Pierwsza zasada: nie może to być strój niechlujny. A zatem nie mogą to być rozczłapane adidasy, powyciągany T-shirt, spodnie dresowe itd., a więc strój nadający się bardziej na boisko niż do kościoła.
I zasada druga: nie może to być strój odsłaniający nazbyt mocno ludzkie ciało. A więc żadne bluzeczki tylko na ramiączkach czy podkoszulki, lecz przynajmniej koszule i bluzki z krótkimi rękawami, jednak sięgającymi połowy odległości pomiędzy barkiem a łokciem. Żadne krótkie spodenki, ba! nawet „3/4”, tylko długie spodnie; żadne sukienki mini, lecz sukienki lub spódnice o długości za kolano. Ważna uwaga do kobiet: biust „na uwięzi”, a nie „puszczony wolno”. Do szacunku dla Gospodarza świątyni trzeba – zwłaszcza w przypadku kobiet dodać, że strój powinien być taki, bo nie powodował rozproszenia, ba! także grzesznych myśli mężczyzn (człowiek jest tylko człowiekiem).
I to jest, uważam, niezbędne minimum, do którego każda osoba udająca się do kościoła powinna się stosować. Na obszarze, który wykracza ponad to, co wynika z tych dwóch zasad, zostawmy ludziom trochę wolności.
Przyznam bowiem, że mam kłopot z postulatami maksymalistycznymi, zawartymi m.in. w tekście ks. Juliana, ale także w innych, dotyczących ubioru męskiego: koniecznie garnitur, a – w upale – przynajmniej koszula z krawatem, ciemne skórzane buty itd. Czy w tej wizji mieści się ktoś taki jak ja, który zawsze preferował styl bardziej sportowy, dla którego garnitur jest dopustem Bożym, a krawat – częścią męskiej garderoby, której przydatność do czegokolwiek jest cokolwiek wątpliwa? Niech mi więc będzie wybaczone, że garnitur zakładam do kościoła wyłącznie wtedy, gdy - jako członek Ruchu Domowy Kościół – uczestniczę w jakiejś akcji liturgicznej (czytanie lekcji, zbieranie składki itp.). Jeżeli nie – od razu przyznaję, że idę do kościoła – zwłaszcza w tak upalne dni jak obecnie – ubrany bardziej na sportowo, bo taki jest styl, w którym czuję się najlepiej. Oczywiście, staram się, by był to strój elegancki – najlepsze dżinsy, żadne wycierusy, zawsze wyprasowane; buty sportowe, ale eleganckie, na pewno nie takie, w których biegam, gram w piłkę czy chodzę w góry; elegancka koszula z krótkim rękawem.
Bardzo mi przykro, ale nie mam poczucia, że jest to strój niestosowny. Mam w związku z tym prośbę: zamiast być „bardziej papiescy od papieża”, trzymajmy się tych dwóch zdroworozsądkowych zasad, o których wspomniałem. W moim przekonaniu to wystarczy. Jeżeli jednak ktoś z Czytelników udowodni mi, że nie mam racji, uroczyście ogłaszam, że zamienię powyższy strój, nieco bardziej swobodny od garnituru (bo nie chcę nazywać go sportowym, a na pewno nie jest on boiskowy) na garnitur.