Dzieci diabła? Jeszcze o muzyce metalowej
Michał Wolski ●
W niniejszym tekście chciałbym odnieść się do zarzutów wobec muzyki metalowej, które pojawiły się w lutowym numerze „Miesięcznika Egzorcysta”. Zamiast jednak odpowiadać na konkretne zarzuty pozwolę sobie na naświetlenie problemu. Z mojego, wielce subiektywnego, punktu widzenia.
Metalu słucham od ćwierć wieku, od momentu, gdy – kiedy miałem lat 13 – wpadła mi w ręce kaseta z kilkunastoma utworami rożnych wykonawców. Były w tym okresie momenty, gdy słuchałem głównie takiej muzyki, zdarzały się też takie, kiedy interesowałem się nią marginalnie. Posiadam kilkaset płyt i kaset z metalem, uczestniczyłem też w tak dużej ilości koncertów, że ich liczby nie pomnę. Wszystko to nie spowodowało, że wyrzekłem się wartości, które wpoili we mnie rodzice i dziadkowie. Choć zdarzały się momenty, kiedy obcowałem z muzyką zespołów określanych jako satanistyczne. Tylko że przekaz tego typu był dla mnie mało istotny. Liczyła się energia i muzyczna bezkompromisowość, a nie przekaz tekstowy.
Inspirujące przesłania zawarte w tekstach
Nie znaczy to jednak, że warstwa liryczna była nieistotna. Teksty Steve’a Harrisa z Iron Maiden, inspirowane literaturą (choćby album „Seventh Son Of A Seventh Son” oparty na motywach powieści amerykańskiego pisarza science-fiction Orsona Scotta Carda), filmem czy wydarzeniami historycznymi („The Trooper”, opowiadający o słynnej Szarży Lekkiej Brygady, czy „Run To The Hills” o walkach z Indianami w USA) były zachętą do sięgnięcia po lektury czy filmy, o których opowiadały. Nie mogę też zapomnieć o tekstach zespołu Metallica i motywach wolnościowych, czego świetnymi przykładami są utwór „Don’t Tread On Me”, opisujący amerykańską wojnę o niepodległość i mający w tekście odniesienia do bliskich mi ideowo liberalno-konserwatywnych fundamentów ustrojowych Stanów Zjednoczonych, czy „Eye Of The Beholder”, mówiący o inwigilacji społeczeństwa i wypaczeniach wolności, które mogą zaistnieć nawet w demokracji. Dave Mustaine z zespołu Megadeth zawarł w „Foreclosure Of A Dream” gorzkie ostrzeżenie przed bańkami spekulacyjnymi, na wiele lat przed kryzysem z roku 2008. Takich pozytywnych przykładów jest dużo więcej.
Istotnym elementem jest spora grupa muzyków, którzy przeszli nawrócenie. Należą do nich gwiazdy z samego szczytu, m.in. wspomniany już Dave Mustaine, Alice Cooper, gitarzysta Korn – Fieldy. W Polsce przykładami mogą być tacy muzycy jak Robert Friedrich (niegdyś Acid Drinkers, obecnie m.in. Luxtorpeda) czy artyści skupieni wokół grupy Armia.
Gdy muzycy potraktują swój image zbyt poważnie…
Szatan, jak uczy nas Pismo Święte i nauczanie Kościoła, jest buntownikiem, tym, który się przeciwstawił Bogu. Ten aspekt kulturowo-religijny może wpływać na chęć wykorzystania tego symbolu w muzyce metalowej, gdyż nurt ten charakteryzuje się dążeniem do ekstremum muzycznego i przełamywania barier. Ma być szybciej, brutalniej i ciężej. Oczywiście to, co napisałem, jest pewnym uproszczeniem, ale chodzi o ogólne, możliwie jak najszersze przedstawienie tematu. Satanizm i okultyzm pojawił się prawie u zarania gatunku, na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku za sprawą marketingowej otoczki wymyślonej przez wytwórnię Vertigo wokół Black Sabbath. Okazało się, że to się sprzedaje, i lawina ruszyła. Niektóre zespoły były nawet reklamowane jako satanistyczne i chętnie wykorzystywały taką symbolikę, by przyciągnąć potencjalnych słuchaczy. Świetnym przykładem jest kariera brytyjskiego zespołu Venom, którego muzyka i image były inspiracją do powstania kilku podgatunków, np. thrash czy black metalu.
Problem powstał, gdy sami twórcy zaczęli traktować image na poważnie. Polski przykład to sławetna czarna msza po koncercie zespołu Kreon – Test Fobii w Jarocinie (rok’86). Najwięcej szkody narobiła grupa młodych muzyków z Norwegii, którzy potraktowali rzecz poważnie i dokonali kilku morderstw (w tym Euronymousa z Mayhem) oraz podpaleń kościołów. Cała rzecz zakończyła sie tym, że muzycy o pseudonimach Burzum, Snorre czy Faust (zespoły Emperor, Thorns) na kilka lub kilkanaście lat powędrowali za kratki. Rzecz jest dokładnie opisana, zarówno w Internecie, książce pt. „Władcy chaosu”, którą opublikowali Michael Moynihan i Didrik Søderlind, opisującej skandynawską scenę black metalową, i w kilku filmach dokumentalnych. Co ciekawe, większości z tych ludzi po latach satanizm uleciał gdzieś w niebyt i deklarują się teraz raczej jako neopoganie lub ateiści (w większości wojujący, bo antyklerykalni). Ciekawym aspektem, który został poruszony w tej książce, jest szukanie przyczyn agresywnego zachowania młodych muzyków. Jeden z socjologów cytowanych przez autorów wygłasza opinie, że przyczynami są zarówno sekularyzacja społeczeństwa w Norwegii, jak i system szkolnictwa rugujący tradycyjne wartości z programów nauczania. Tę smutną refleksję zostawiam czytelnikom do przemyślenia.
Podstawowym problemem jest moment, gdy zbyt dosłownie zaczyna się traktować przekaz artystyczny. Może być on przecież po prostu głupi lub szkodliwy. W historii mamy wiele przykładów, że nieopatrzne lub zbyt dosłowne traktowanie przekazu może być szkodliwe. W XIX wieku ludzie popełniali samobójstwa pod wpływem poezji romantycznej. Ale czy to znaczy, ze twórczość Goethego była z gruntu zła? W muzyce jest podobnie. Purytańska Ameryka oburzała się na ruchy biodrami, które na scenie wykonywał Elvis Presley, uznając je z obsceniczne. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to po prostu śmieszne.
Nie wrzucajmy wszystkiego do jednego worka
Nie trywializowałbym zagadnienia, bo zapewne na młode, nieukształtowane i podatne na wpływy umysły może to mieć negatywny wpływ. Należy jednak odróżniać teksty Steve’a Harrisa z Iron Maiden inspirowane popkulturą (o czym wspomniałem powyżej), a przekazem choćby takich ludzi jak Nergal (choć wydaje mi się, że w jego przypadku to też jest gra i poza skupiona na zarabianiu pieniędzy, co nie znaczy, że nie jest to szkodliwe). Metal, jak każda dziedzina ekspresji artystycznej, ma wiele nurtów i oblicz. Nie jest zasadne, by wszystko wrzucać do jednego worka, bo rozumując w ten sposób, łatwo można zapędzić się i na podstawie wulgarnej pornografii z powieści „50 twarzy Greya” zakwestionować wartość całej literatury jako takiej, czy na przykładzie filmu „Kac Wawa” negować dorobek polskiej kinematografii.
Zresztą… Zakończę anegdotą. John Hinckley, który strzelał do prezydenta Reagana, zrobił to pod wpływem filmu „Taksówkarz” Martina Scorsese, bo chciał zaimponować grającej w nim Jodie Foster. Pokrętna, zaiste, bywa logika chorych umysłów.
—————-
Michał Wolski – z wykształcenia politolog, z zawodu przedsiebiorca. Członek Stowarzyszenia KoLiber i Klubu Austriackiej Szkoły Ekonomii. Miłośnik literatury, kinematografii i muzyki. Prowadzi blog Per Aspera Ad Astra poświęcony popkulturze (http://walkingfear.blogspot.com/).