Chcę opowiadać światu o Bożej Miłości. Świadectwo Floribeth Mory Diaz w Rzeszowie
Jaromir Kwiatkowski ●
Dobry wieczór wam wszystkim. Bardzo serdecznie chcę was pozdrowić w imieniu obecnej tutaj mojej rodziny, jak również w imieniu całej Kostaryki. To wielki przywilej dla mnie, bardzo serdecznie dziękuję za to zaproszenie i naprawdę bardzo się cieszę, że mogę dziś podzielić się z wami moją historią.
Diagnoza jak wyrok
Być może większość z was już wie, że zostałam uzdrowiona dzięki wstawiennictwu Jana Pawła II z tętniaka, którego wykryto w mojej prawej półkuli mózgu. Ten tętniak spowodował, że moja lewa część ciała została sparaliżowana. Lekarze wykonali zabieg arteriografii, aby uściślić położenie tego tętniaka. Niestety, tętniak znajdował się w miejscu niedostępnym i lekarze nic nie mogli dla mnie uczynić. Wysłali mnie do domu, ale wcześniej powiedzieli, że mam przed sobą nie więcej niż miesiąc życia. Mój mąż trochę wcześniej przygotował dzieci na mój powrót do domu (jestem matką pięciorga dzieci i mam sześcioro wnuków).
Kiedy byłam jeszcze w szpitalu, rozpoczął się horror dla mnie samej i mojej rodziny. Lekarze przepisali mi silne leki, po to, aby kiedy przyszedłby na mnie moment bólu, te leki powodowały sen, gdyż w ten sposób mniej odczuwałabym ten ból. W tych ciężkich dla mnie chwilach cały czas kierowałam swoje myśli i modlitwy w stronę Jana Pawła II. On zawsze był dla nas święty. Odkąd go poznaliśmy, towarzyszyliśmy mu, choć z daleka, w jego posługiwaniu i był nam bardzo bliski. I dlatego właśnie zwracałam się w moich modlitwach do Jana Pawła II, bo wiedziałam, że on jest bardzo blisko Boga.
Uzdrowienie w dzień beatyfikacji
Cała moja ciężka sytuacja zmieniła się 1 maja 2011 r. Był to dzień beatyfikacji Jana Pawła II. W Kostaryce również włączyliśmy się w świętowanie tego dnia. Uczyniliśmy to na Stadionie Narodowym, gdzie przygotowano wielką wigilię, nocne czuwanie modlitewne. Ja również przygotowywałam się i bardzo chciałam uczestniczyć w tej wigilii, w nocnym czuwaniu, jednak ze względu na mój stan zdrowia nie było to możliwe. Tej nocy prosiłam męża, abym nie musiała zażywać leków, które codziennie zażywałam, on jednak na to nie pozwolił, musiałam zażyć te leki, dlatego że cykl medyczny musiał trwać.
Musimy pamiętać, że między Ameryką Środkową a Europą jest 8 godzin różnicy. Beatyfikacja rozpoczynała się o 10 rano, u nas w Kostaryce była wtedy 2 w nocy. Do dzisiaj nie rozumiem, jak udało mi się obudzić tamtej nocy. Od razu włączyłam telewizor i mogłam oglądać transmisję z beatyfikacji. Pamiętam, jak papież Benedykt ogłaszał Jana Pawła II błogosławionym. Widziałam siostrę Marie, która niosła relikwiarz błogosławionego. Tak samo jak obudziłam się tamtej nocy, tak zaraz zasnęłam z powrotem. Kiedy tego poranka obudziłam się o 8 rano, usłyszałam w mojej sypialni głos, który mówił do mnie „wstań!”. Rozglądałam się po sypialni, nawet się przestraszyłam, mówiłam „Panie Boże, przecież jestem tutaj sama”. Na telewizorze w sypialni miałam zdjęcie Jana Pawła II z dodatku do codziennej gazety. Było to zdjęcie zrobione w dniu jego wyboru na papieża.
Kiedy po raz drugi usłyszałam jego głos mówiący do mnie „nie lękaj się, wstań!”, patrzyłam na to zdjęcie i widziałem, że ręce papieża, uniesione do góry, jakby wychodziły z tego zdjęcia, unosiły się w górę pokazując mi, że rzeczywiście mam wstać. Jedyne, co wtedy uczyniłam, to powiedziałam: „tak, Panie”. Podniosłam się, wstałam z łóżka i od tego dnia aż do dzisiaj jestem na nogach, jestem zdrowa, a wszystko to na większą chwałę Bożą.
Od razu poszłam do kuchni, gdzie znajdował się mój mąż. Był bardzo zaskoczony widząc mnie wchodzącą, bo jeśli już nawet udawało mi się wstać z łóżka, to odbywało się to z wielką pomocą rodziny. To był szczególny poranek. Tego dnia obudziłam się bez lęku i już bez umierania. W moim sercu był wielki pokój, który dawał mi pewność, ze już jestem zdrowa. Tego dnia i przez kilka następnych dni nic nie mówiłam mężowi, nie opowiedziałam mu o tym zdarzeniu, bałam się, że może pomyśleć, iż zwariowałam. Opowiedziałam mu o tym dopiero kilka dni później. Nie mógł uwierzyć. Sąsiedzi i znajomi o tym jednak nie wiedzieli, patrzyli na mnie z wielkim zdziwieniem i zaskoczeniem, bo rzeczywiście widzieli mnie teraz zdrową. Było dla mnie zupełnie jasne to, że jestem zdrowa, niemniej jednak musiałam poczekać jeszcze kilka miesięcy, żeby móc zrobić rezonans magnetyczny. Kiedy wychodziłam ze szpitala do domu, dostałam skierowanie na rezonans za 6 miesięcy Było to dla mnie bardzo nielogiczne, bo lekarze powiedzieli, że mam przed sobą miesiąc życia, a skierowali mnie na rezonans za 6 miesięcy. Skomentowałam to nawet do pielęgniarki, która wypisywała mi skierowanie na to badanie: „Będziecie musieli zrobić ekshumację, bo prawdopodobnie nie będę już żyła”.
Zdziwienie lekarza
Kiedy po wykonaniu rezonansu magnetycznego miałam wizytę u lekarza, to ten lekarz, który znał od początku mój przypadek, bardzo się zdziwił moją obecnością, a jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy obejrzał zdjęcia z rezonansu i przeczytał opis. Nie jesteście w stanie wyobrazić sobie zdziwienia, zaskoczenia na twarzy tego lekarza. Oglądał te zdjęcia i wiedział, że takie wyniki są niemożliwe w moim przypadku, gdzie rezonans powinien pokazać uszkodzenie mózgu. Tam tego nie było. Lekarz nawet wyszedł do laboratorium szukać prawdziwych wyników, by myślał, że ktoś się pomylił i przysłał wyniki kogoś innego. Kiedy się upewnił, że to są rzeczywiście moje wyniki, oniemiał, nie wiedział co powiedzieć. Wtedy mąż zapytał go, co o tym myśli. Lekarz powiedział, że od strony medycznej nie jest w stanie tego wyjaśnić. Jedyne słowo, jakie ciśnie się na usta, to takie, że jest to po prostu cud. Wyszliśmy ze szpitala bardzo szczęśliwi, a ja miałam w ręce dokument potwierdzający, że jestem zdrowa.
Już wtedy wiedzieliśmy, że musimy o tym mówić, musimy dać świadectwo działania Bożego, dlatego, że dobrze wiemy, iż jeśli nie my będziemy chwalić i dziękować Bogu, to będą to musiały za nas czynić kamienie. Bardzo chciałam, żeby świat zdał sobie sprawę z tego, że Pan Bóg jest dobry. To właśnie wtedy wpadłam na pomysł, by moje świadectwo umieścić w internecie. Zrobiłam to na stronie internetowej „Karol Wojtyła”. Napisałam to świadectwo tak, jak zrobiły to tysiące innych osób na tej stronie, tylko po to, aby mówić o wielkości i dobroci Boga. Ale nigdy nie myślałam, że mój przypadek może zainteresować członków komisji, którzy prowadzili proces kanonizacyjny Jana Pawła II.
Telefon z Watykanu
Trzy miesiące po tym, jak opublikowałam moje świadectwo, zadzwoniono do mnie z Watykanu i poproszono, bym współpracowała z nimi, gdyż zainteresowali się moim przypadkiem. Od razu, kiedy zaczęliśmy współpracę, poproszono mnie, by wszystko to, co się będzie działo, pozostało w tajemnicy. Wysłałam im pocztą całą historię mojej choroby. Oni wysłali mi pieniądze, abym mogła raz jeszcze przeprowadzić badania w innym szpitalu, by potwierdzić te wyniki. Oczywiście, uczyniłam to, wyniki zawsze wychodziły takie same: że jestem zdrowa. Kilka miesięcy później jeszcze raz skontaktowali się ze mną i poprosili, abym przybyła do Rzymu. Zdecydowałam się na tę podróż dlatego, że czułam wielką wdzięczność i dług wobec Pana Boga, który raz jeszcze dał mi życie. W Poliklinice Gemelli zostałam poddana przeróżnym badaniom, raz jeszcze wykonano mi zabieg arteriografii. Wszystkie wyniki, które wyszły z tych badań, potwierdzały, że jestem zdrowa, więcej – nie wskazywały na to, że jest jakikolwiek ślad po tym, iż miałam tętniaka.
Kiedy po tych wszystkich badaniach wróciłam do Kostaryki, kilka dni później rozpoczął się oficjalny proces mający na celu zbadanie mojego przypadku pod kątem cudu. Członkowie komisji rozmawiali z lekarzami w tych dwóch szpitalach, w których byłam leczona, z moimi znajomymi, rodziną, przyjaciółmi – wszystkimi, którzy mogli cokolwiek wnieść do mojej historii. Te rozmowy i wywiady były żmudne i długie, i zakończyły się 10 grudnia 2012 r. Cała dokumentacja procesu została zamknięta i wszystko to zostało wysłane do papieża Benedykta XVI. Wtedy rozpoczęły się rutynowe działania, które są w każdym procesie kanonizacyjnym. W ten sposób czekaliśmy aż do 5 lipca 2013 r., kiedy papież Franciszek podpisał dekret zatwierdzający cudowność mojego uzdrowienia, podał też datę kanonizacji Jana Pawła II. Dla mnie było to o tyle ważne, że pozwoliło wreszcie przedstawić się wszystkim ludziom. Już dwa tygodnie wcześniej przed moim domem zaczęli gromadzić się dziennikarze, reporterzy z kraju i zagranicy, a ja musiałam zachować tajemnicę, o którą mnie proszono. Starałam się nie wychodzić z domu, nie pokazywać się nikomu.
Wreszcie mogę mówić o dobroci Boga
5 lipca 2013 r. zwołano konferencję prasową, na której po raz pierwszy publicznie powiedziałam swoje świadectwo. Bardzo chciałam to zrobić, dlatego że było wielu dziennikarzy. Oni muszą szukać nowinek, ciekawostek, a ja tak bardzo chciałam mówić o dobroci Boga. Bo to jest najważniejsze: dostrzec wielkie działanie Miłosierdzia Bożego, miłość i dobroć Boga. Dla mnie to było zawsze najważniejsze, a nie to, że mi zrobili zdjęcie czy pokazali w telewizji. Ja cały czas opowiadałam o Bożym Miłosierdziu. Dlatego, że chwała i cześć należy się Bogu w Trójcy Jedynemu w każdym momencie.
I dlatego bardzo lubię opowiadać moją historię, dzielić się moim świadectwem, po to, aby zostawić w was i we wszystkich, którzy mnie słuchają, ziarnko nadziei i wiary w Boga, zwłaszcza w momentach, kiedy przeżywamy trudności, kiedy nie widzimy, nie rozumiemy. Bo to jest najważniejsze, abyśmy nigdy nie zwątpili, trwali w wierze, kroczyli zawsze ufni wobec Boga.
Jesteśmy świadkami cudów każdego dnia. Różnych cudów: uzdrowienia, przemiany. Codziennie jesteśmy świadkami cudownego działania Boga. To jest bardzo ważne, żebyśmy uwierzyli, że Pan Bóg nas wysłuchuje, a to my jesteśmy tymi, którzy bardzo często zamykają uszy na Jego głos. Pewnie dlatego lubię powtarzać słowa Jana Pawła II: „nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Zawsze, kiedy będziemy to czynili, kiedy będziemy otwierać się na Boga, będziemy mogli zobaczyć w naszym sercu promieniującą Bożą Miłość.
* * *
Floribeth Mora Diaz powiedziała swoje świadectwo 3 czerwca w bazylice oo. Bernardynów w Rzeszowie w ramach ostatniej już przed wakacjami „Katechezy audiowizualnej”. W spotkaniu uczestniczyło ok. 2 tys. osób – dla tych, dla których zabrakło miejsca w bazylice, ustawiono telebim na zewnątrz. Floribeth towarzyszyli mąż, dwóch synów i ks. Franciszek Filar, werbista, od czterech lat pracujący w Kostaryce, który pełnił rolę tłumacza.
Urzekająca była pokora Floribeth i jej spokój. Ta kobieta, wyrwana śmierci, mówiła o tym – jak zauważył ktoś w komentarzu na Facebooku – tak, jakby Pan Bóg uzdrowił jej skaleczony palec. Floribeth nie szukała własnej chwały, wręcz przeciwnie – cały czas podkreślała, że jej uzdrowienie jest darem Bożego Miłosierdzia. – Zdecydowałam się – podkreśliła, odpowiadając na jedno z pytań – że zawsze będę opowiadać światu o Bożej Miłości, o tym, co mi uczynił Bóg. Pomimo tego, że wielu nazywa mnie wariatką, chcę kontynuować to dziękczynienie Bogu.
Zapytana, czy zadawała sobie pytanie, dlaczego to właśnie ona została w tak szczególny sposób wybrana, odpowiedziała: – Tego pytania nigdy nie zadaję ja. To pytanie zawsze zadają inni ludzie. Odpowiedź na pytanie, dlaczego Pan Bóg mnie wybrał, jest znana tylko Jemu.
A kiedy zapytano ją, czy głos z fotografii był rzeczywiście głosem papieża-Polaka, czy jakimś innym, stwierdziła z bijącą od niej pewnością i mocą: – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to był głos Jana Pawła II.
Na zdjęciu dolnym: po świadectwie Floribeth Mora Diaz poprosiła zebranych, by chwycili się za ręce i wspólnie odmówili „Ojcze nasz”i „Zdrowaś Mario”. Od lewej: dwaj synowie Kostarykanki, Floribeth, jej mąż oraz o. Wiktor Piotr Tokarski, kustosz sanktuarium Matki Bożej Rzeszowskiej (oo. Bernardynów).
Fot. Piotr Szobak