Biblia zmieniła moje życie. Czytanie w poszukiwaniu spotkania

5 lutego 2014 07:41Komentowanie nie jest możliweViews: 1392

Jaromir Kwiatkowski ●

czas na biblieOd 1989 r. wraz z żoną należymy do Ruchu Domowy Kościół (kręgi rodzin), co niejako powinno „wymuszać” jak najczęstszy kontakt z Pismem świętym, bowiem systematyczna lektura Biblii jest jednym z kilku filarów formacji w Ruchu. Wbrew pozorom, nie okazało się to sprawą prostą. Przez lata miałem problem z systematycznym sięganiem po Świętą Księgę i wiem, że także dziś podobny problem ma wielu członków Domowego Kościoła. Lenistwo duchowe? Obawa, że lektura tej niełatwej w wielu miejscach Księgi może się okazać zbyt trudna? A może świadomość, że słowa tam zawarte są wezwaniem do przemiany życia, a my – ceniący sobie tzw. święty spokój – tego „nowego życia” tak naprawdę nie chcemy?

Obecnie z żoną czytamy codziennie fragment Ewangelii z danego dnia, wraz z krótkim komentarzem (w tym roku bierzemy go z kalendarza „AD 2014 ze świętym papieżem Janem Pawłem II” – są to fragmenty homilii, katechez i rozważań papieża-Polaka, odnoszących się do danego urywka Ewangelii). Przyjęliśmy bowiem za swoje zdanie, które często powtarza Jan Budziaszek, perkusista Skaldów i świecki rekolekcjonista: że czytania mszalne to „informacja dnia”, czyli najważniejsza wiadomość, która dociera do nas w tym dniu. Oczywiście, dociera tylko wtedy, gdy jej na to pozwolimy.

Po latach praktykowania kręgowego zobowiązania do systematycznego (najlepiej codziennego) czytania Biblii czuję, że choć kocham Pismo św. coraz bardziej, lecz znam je wciąż za mało. Zwłaszcza Stary Testament.  Dwukrotnie próbowałem przeczytać Biblię „od deski do deski”. Zacząłem od Nowego Testamentu. I dwukrotnie – po przeczytaniu, rozdział po rozdziale, czterech Ewangelii – „utknąłem”. Raz na Dziejach Apostolskich, raz na Listach. Ale – choć nawet nie dobrnąłem do końca Nowego Testamentu, nie mówiąc o Starym – uważam, że ta próba miała sens. Nie wykluczam więc, że podejmę kolejną.

Nawet codzienne czytanie Ewangelii malutkimi kawałkami nie pozwala człowiekowi objąć refleksją całokształtu życia i nauczania Pana Jezusa. Ewangelie „ogarnąłem” dopiero po ich przeczytaniu w większych dawkach: po rozdziale dziennie. Była to wielka przygoda duchowa i intelektualna. Podczas lektury uderzyły mnie różne rzeczy. Przywołam jedną, pewnie nawet nie najważniejszą. Zafrapował mnie m.in. sposób, w jaki Chrystus odnosił się do różnego rodzaju ludzi. Do grzeszników, nawet największych, jeżeli tylko okazali skruchę – zawsze z miłością i przebaczeniem. Nie „patyczkował” się natomiast z hipokrytami (zwłaszcza z faryzeuszami) – często rugał ich w sposób bardzo ostry, nazywając choćby „grobami pobielanymi”. Nie po to, by ich poniżyć, lecz aby poruszyć ich sumienia.

Biblia jest Księgą spotkania Boga z człowiekiem. Jest też księgą historyczną w tym sensie, że pokazuje Boże objawienie, opowiada historię naszego zbawienia wiodącą przez Stare i Nowe Przymierze. Tu znajdujemy wskazówki, jakie są nasze powinności względem Boga i bliźniego; jak żyć, by być szczęśliwym człowiekiem. Wreszcie, Biblia jest Księgą miłości Boga do człowieka. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. (J 3,16).

Św. Hieronim stwierdził, że „nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa”. Jednak nie chodzi o samą znajomość Biblii polegającą jedynie na jej przeczytaniu –  i zapewne nie taką znajomość miał na myśli święty Kościoła. Chodzi o to, byśmy uświadomili sobie, że Święta Księga zawiera Słowa Życia. Co to znaczy? To, że Słowo w niej zawarte ma moc odmienić nasze życie. Lecz tylko systematyczne, najlepiej codzienne czytanie sprawia, że nasze serce otwiera się na to Słowo. Tylko wtedy nasza wiara ma szansę się rozwinąć.

Mógłbym przytoczyć wiele przykładów zdań z Biblii, które wpłynęły na przewartościowanie mojego myślenia, ocen, postępowania. Poprzestanę na jednym zdaniu, zaczerpniętym z mojego ulubionego „Listu do Kościoła w Laodycei” z Apokalipsy św. Jana Apostoła: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś.  Obyś był zimny albo gorący!  A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16). Pewien mądry kapłan, który prowadził jedną z oaz rodzin, w których uczestniczyłem, tłumaczył zwrot „wyrzucić z mych ust” o wiele dosadniej: jako takie obrzydzenie, które powoduje, że Bóg chce „wymiotować” takim właśnie, letnim człowiekiem. To był jeden z momentów zwrotnych na mej drodze wiary. Zrozumiałem, że można być przez wiele lat ministrantem, należeć do kręgu rodzin, podejmować w pracy dziennikarskiej tematy z życia Kościoła, a mimo to być letnim chrześcijaninem. Uświadomienie sobie tego faktu zdopingowało mnie do wysiłku, by moja wiara stała się bardziej gorąca.

Z czytaniem Biblii jest trochę tak, jak ze spotkaniami z przyjacielem. Im częściej się spotykamy, tym lepiej się poznajemy, rozumiemy, łatwiej odgadujemy swoje myśli, potrzeby i marzenia. A zatem, per analogiam, im częściej sięgamy po Pismo św., tym głębiej treści w Nim zawarte wnikają w nasze życie, zmieniają nasze myślenie. Uczą nas patrzeć na świat oczami Boga.

Jak uczynić lekturę Pisma św. prawdziwym spotkaniem z Bogiem? Nie wiem. Ciągle się tego uczę.

Wiem jedno i to jest moja rada również dla Ciebie, drogi Czytelniku: trzymajmy się Biblii. Najlepiej codziennie.

 

Tekst ukazał się na portalu czasnabiblie.pl.

Fot. Sławomir Rusin

 

Drodzy Czytelnicy! Zachęcamy Was do podzielenia się z nami swoją “przygodą” z Biblią.

 

 

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web