Wolny związek. Zabawa czy drwina?

19 grudnia 2013 12:34Komentowanie nie jest możliweViews: 1120

Darek Rubacha ●

Od dziecka jestem wychowywany w rodzinie katolickiej i w takiej też rodzinie wspólnie z żoną wychowujemy nasze dzieci. Jednak coraz częściej spotykamy pary, które nie są związane sakramentem małżeństwa, ba! nawet nie są małżeństwem w rozumieniu prawnym. Znajomi się rozwiedli, sąsiedzi rozeszli, u innych w domu dorosła córka zamieszkała ze swym narzeczonym – to częste sytuacje z życia codziennego.

Media powszechnie lansują modę na swobodny i wolny styl życia, gdzie wzajemną odpowiedzialność i dar z siebie zastępuje się prawem do swobody wyboru i satysfakcji emocjonalnej. Od naszych dzieci dowiadujemy się, że ich koleżanka, kolega ma „nowego rodzica”. Pozornie nic nie zagraża naszej rodzinie, ale opisane odstępstwa moralne nie przystają do zasad wiary, którą wyznajemy. Ewidentnie coś szwankuje w instytucji rodziny. Problem jest o tyle trudny i ważny, że dotyczy głównie ludzi młodych, którzy startują w dorosłość, a odpowiedzialne małżeństwo i rodzicielstwo winno być tego następstwem. Uważamy się za katolików, a coraz częściej słyszymy obiegowe stwierdzenia: „pomieszkają dla sprawdzenia”, „trudno, nie wyszło nam razem”, „od życia też mi się coś należy”. Jeżeli dodamy do tego społeczne „ciche” przyzwolenie i tzw. „dobrze, że to nie dotyczy naszej rodziny”, to taki obraz niezbyt dobrze świadczy o społecznej kondycji moralnej w świetle nauki Kościoła, za członków którego się uważamy. Grzech jest wpisany w naszą naturę, ale w przypadku wolnych związków czy związków niesakramentalnych, mamy do czynienia ze złym przykładem, a to już problem społeczny, a nie indywidualny jednostki.

Wielka szansa dla Kościoła

Związki niesakramentalne, czy lepiej: wolne związki, to problem trudny i złożony, a zarazem ogromnie ważmy, gdyż dotyczy przyszłości naszego społeczeństwa i przyszłości Kościoła. Nie ulega wątpliwości, że wszelkiej maści tzw. wolne związki osłabiają rodzinę i małżeństwo oraz wywierają destruktywny wpływ na młode pokolenie. Zrzucanie odpowiedzialności za taki stan na wrogie media i liberalne ośrodki moderujące zgubne wzorce, to odsuwanie problemu od nas samych i naszego pojmowania wiary czy chrześcijaństwa. W moim przekonaniu, nie poprawimy kondycji rodziny, nie zmienimy zachowań naszych dzieci, nie zatrzymamy społecznej akceptacji wśród młodych ludzi dla zgubnych trendów i zachowań, bez promowania właściwych wzorców, sprawdzonych przez stulecia. Nie nakłonimy zakochanych lub zauroczonych sobą ludzi do wstrzemięźliwości seksualnej do czasu zawarcia sakramentalnego związku bez ukazania, czym jest prawdziwa i odpowiedzialna miłość, której realne i namacalne następstwa widać w naszych katolickich rodzinach, gdzie małżeństwo stanowi fundament i podporę do starć z jakże często agresywną codziennością. Nie wmówimy młodym, że małżeństwo to także szacunek, wierność, oddanie, gdy ich rodzice są rozwiedzeni, prowadzą podwójną moralność, wzajemnie się zwalczają i wręcz maltretują psychicznie lub fizycznie.

Jak powiadają mędrcy, mody przychodzą i następują po nich nowe, ale prawdy Boże pozostają niezmienne od wieków. Ludzką rzeczą jest grzeszyć i popełniać błędy, ale szatańską – w nich świadomie trwać i przez to dawać zły przykład dla innych. I na tym właśnie polu upatruję wielką szansę dla Kościoła, a szczególnie apostolatu ludzi świeckich, którzy są mądrze kierowani przez światłych i przygotowanych duchownych. Nie rzecz w tym, aby proboszcz parafii twardo i literalnie respektował wymagania przedmałżeńskie lub też przeciwnie – był zbytnio pobłażliwy. Rzecz w tym, aby poprzez organizowane spotkania, głoszone homilie, katechezy przypominał, jakiej postawy oczekuje od nas Chrystus, który jest naszym Zbawicielem i miłującym Ojcem. Nie chodzi tutaj o moralizatorstwo, ale o ustawiczne przypominanie i podbudowywanie tego wszystkiego, co dobre, co szlachetne i piękne w naszych rodzinach, pomimo bardzo częstych trudności finansowych, tragicznych w skutkach zdarzeń, bólu i cierpienia. Ważne, by umiejętnie podeprzeć to świadectwami małżonków, par przygotowujących się do sakramentu małżeństwa, czy osób, które doświadczyły zgubnych skutków wolnego związku. Mądrość kapłaństwa w moim przekonaniu to nie moralizatorstwo urzędnika kościelnego i „sztywne” egzekwowanie zachowań i powinności od ludzi deklarujących wiarę w Chrystusa, ale wymagające „ojcowanie” dla skołowanych ludzi, którzy co innego słyszą w radiu, czego innego doświadczają w pracy, w domu, co innego słyszą od przechodniów na ulicy, a jeszcze co innego obserwują u „wzorowych katolików”, dla których zasady chrześcijańskie kończą się na progu ich domostwa.

Nie odwrócimy od powziętych decyzji zakochanych par, które bardzo często są zbuntowane wobec świata, wobec własnych rodzin, wobec Kościoła, bo nie doświadczyły tam tak nieodzownej miłości, godności, akceptacji. Możemy jednak sprawić, że zaczną inaczej patrzeć na swój związek i zobaczą w nim słabe ogniwa, ba! nawet grzech i potrzebę uregulowania tych nieprawidłowości, a to już ogromnie wiele. Nie rozwiążemy za nich przeróżnych problemów, z którymi albo już się borykają, albo będą musieli się zmierzyć w bliższej lub dalszej przyszłości. Możemy jednakże przykładami z codzienności dać właściwe wzorce do naśladowania, godne ucznia Jezusa z Nazaretu.

Świadectwo matki dziewięciorga dzieci

Zakończę bardzo wymownym dla mnie świadectwem pani Lucyny Montusiewicz (autorki komentarzy do Ewangelii pisanych dla Dziennika Parafialnego – przyp. red.), czym może być życiowe świadectwo rodziny chrześcijańskiej, o jaką zabiegamy.

„Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że gdy wracaliśmy do Polski (państwo Montusiewiczowie przez jedenaście lat mieszkali w Izraelu z dziewiątką dzieci jako świeccy misjonarze – przyp. aut.), tak wielu ludzi przyszło się z nami pożegnać. Arabowie, Żydzi, ludzie religijni, niereligijni. Sąsiadka, która na początku patrzyła na nas nieufnie, powiedziała: – Nie mogę odżałować, że wyjeżdżacie. Zaczęła wzruszona opowiadać: – Mam tylko jednego syna. Mogłam mieć więcej, ale miałam dziesięć aborcji. Teraz widzę wasze dzieci i bardzo żałuję”.

Takiego właśnie daru wiary życzę Czytelnikom i wszystkim naszym rodzinom.

Literatura: M. Jakimowicz, Wyjście awaryjne. O ucieczkach, powrotach i trudnej drodze do Boga, Kraków 2010; L.i R. Montusiewiczowie, Ja za Tobą pobiegnę, str.56.

Zdjęcie: Aliaksandr Zabudzko, Photoxpress.com

Poleć innym!

  • Facebook
  • Twitter
  • Delicious
  • LinkedIn
  • StumbleUpon
  • Add to favorites
  • Email
  • RSS

Dyskusja

Tagi:
Email
Print
WP Socializer Aakash Web