Służyć, by uszczęśliwiać innych
O swojej pracy misyjnej w Ghanie opowiada o. Bogusław Berek SVD – Misjonarz Słowa Bożego (Księża Werbiści).
Tak się składa, że w zeszłym roku minęła 50. rocznica moich urodzin oraz 20. rocznica przyjazdu do Ghany. A w tym miałem mój kolejny, już siódmy urlop w Polsce oraz 25. rocznicę święceń kapłańskich. Takie rocznice skłaniają do refleksji oraz wspomnień i właśnie tymi wspomnieniami chciałbym się z Wami podzielić.
Do Ghany przyleciałem 13 sierpnia 1992 roku. Do tej pory pamiętam to pierwsze doświadczenie „spotkania” z Afryką. Zaraz po wylądowaniu, jak tylko samolot się zatrzymał i otworzyli drzwi, z zewnątrz buchnęło do środka gorącym i ciężkim od wilgoci powietrzem… Nic dziwnego, bo sierpień w Ghanie to środek pory deszczowej.
Zaledwie po trzech tygodniach pobytu na “Czarnym Lądzie” zostałem skierowany na kurs inkulturacji i lokalnego języka w „Divine Word Language Centre” (obecnie już nie istniejąca werbistowska szkoła) w miejscowości Abetifi – ok. 200 km od stolicy (Accra) Ghany. W tamtych czasach każdy nowo przybyły misjonarz musiał to przejść. W czasie sześciu miesięcy intensywnego programu miałem okazję zapoznać się z historią, kulturą oraz ghańską tradycją i zwyczajami. Poznałem też podstawy języka Twi, którego do dzisiaj często używam w kościele do odprawiania Mszy świętej i sprawowania sakramentów, jak też na co dzień do porozumiewania się z tymi, którzy nie znają angielskiego. Jest to język ludzi Akan – najliczniejszej grupy etnicznej w Ghanie.
Moją pierwszą placówką była parafia pod wezwaniem Matki Bożej Fatimskiej w Wenchi, w Diecezji Sunyani. Wenchi to jedno z większych miast Regionu Brong-Ahafo. Pracowałem tam prawie 6 lat do końca 1998 roku. Okres ten, który dzisiaj bardzo mile i z wielkim sentymentem wspominam, był dla mnie solidną inicjacją misyjną. Na trzech księży mieliśmy do obsługi ponad 70 stacji dojazdowych, gdzie były różnej wielkości wspólnoty wiernych. Ja byłem odpowiedzialny za 26 z nich. Na dojazd samochodem terenowym po afrykańskich bezdrożach do najbliższej z nich potrzebowałem ponad godzinę, a do najdalszej, do której było prawie 100 km, w porze deszczowej potrzebowałem nawet 4 godziny w jedną stronę. Misjonarska praca w tamtym rejonie Ghany nie była łatwa, ale za to bardzo wdzięczna, bo dawała dużo satysfakcji i przynosiła owoce.
Ghańczycy ze swojej natury są ludźmi religijnymi i od wieków wierzą, że poza światem materialnym istnieje także świat duchowy. Po swojemu wierzą w Boga Najwyższego, ale też w przeróżnego rodzaju mniejsze bóstwa, duchy, magie i czary. A naszym zadaniem jest im pomoc, aby w tej swojej prostej wierze, którą mają - odkryli i zrozumieli, że ten Bóg, w którego od zawsze wierzą, jest Bogiem Jedynym, Stwórcą i Zbawicielem świata.
W czasie tych kilku pierwszych lat posługi pastoralnej w Ghanie, mimo że większość naszych kościołów to były ubogie szałasy zrobione z kijów oraz gliny i przykryte dachem z wysuszonej trawy, z Bożą pomocą ochrzciłem tam ponad 1200 dzieci i katechumenów oraz doprowadziłem wiele małżeństw do ołtarza.
Pod koniec 1998 roku zostałem przeniesiony do Accra, do pracy w administracji i przez 4 lata zarządzałem „Catholic Book Centre”- werbistowskim sklepem, w którym sprzedajemy dewocjonalia, sprzęty kościelne, obrazy święte oraz figury, książki religijne, Pismo Święte, itp. Jest to sklep na wzór polskiego Veritasu. Po czterech latach takiej pracy z wielką radością wróciłem do pracy pastoralnej.
W styczniu 2003 roku zostałem przeniesiony do Ashaiman, gdzie byłem proboszczem młodej, rozwijającej się parafii pod wezwaniem Błogosławionej Clementyny. Choć to też była praca pastoralna, to jednak miała zupełnie inny charakter niż ta na mojej pierwszej placówce w Wenchi. Ashaiman to rozległe miasto robotnicze. W wielu miejscach z zabudową w stylu slumsów, położone na przedmieściach Tema (najważniejsze miasto portowe oraz centrum przemysłu w Ghanie). Nie było w pobliżu żadnych wiosek, dlatego nie miałem tam stacji dojazdowych, a więc praca przypominała pracę pastoralną w Polsce. Codzienne Msze święte w tym samym kościele, słuchanie spowiedzi, odwiedzanie chorych z Komunią Świętą, przyjmowanie parafian w Biurze Parafialnym, przygotowywanie do sakramentów świętych, itd, itp.
Codziennie odprawiałem jedną Mszę świętą, a w niedziele przeważnie dwie. Pewnie Was dziwi, że w niedziele były tam tylko dwie Msze. Otóż w Ghanie uroczysta Msza niedzielna albo świąteczna zajmuje średnio około 2 godzin czasu. Choć w Ashaiman odprawialiśmy w języku angielskim, to do czytania Ewangelii dodatkowo używali dwóch języków lokalnych: Twi i Ewe. Kazanie, które mówiłem po angielsku, też było tłumaczone na te dwa języki. Do tego dość dużo czasu zabiera składka, w czasie której ludzie radośnie śpiewają i tańczą, oraz uroczysta procesja z darami ofiarnymi. Wszystko to razem wzięte przekłada się na dodatkowy czas, jaki jest potrzebny na taką Mszę.
Bł. Clementyna, która w tym roku obchodziła swój 25. jubileusz, była dla mnie szczególną wspólnotą, bo składała się w dużej większości z ludzi młodych. Dlatego uważam, że ma obiecującą przyszłość. Cały czas rośnie i prężnie się rozwija, a Msze, które czasami trwały nawet 3 godziny, nikomu się nie dłużyły, bo były dobrze przygotowane i w bogatej oprawie muzycznej. Oficjalnie mieliśmy tam cztery zorganizowane grupy do wykonywania muzyki kościelnej w czasie liturgii mszalnej. Jest tam Chór, Akan Singing Band, Ewe Singing Band i Charismatic Renewal Band. Muzyka kościelna oraz śpiewy, jakie wykonują, bazuje na tradycyjnych ghańskich rytmach i melodiach, z których większość aż tryska radością.
Od początku pracy w Ashaiman przez prawie 2 lata musiałem codziennie dojeżdżać ok. 4 kilometrów z sąsiedniej parafii, bo w Clementynie nie było jeszcze domu misyjnego (plebania). Dzięki ofiarności parafian oraz finansowej pomocy z zagranicy w ciągu niespełna 2 lat udało się nam wybudować dom, w którym przez następne 4 lata i kilka miesięcy mieszkałem.
W 2009 roku zostałem przeniesiony do Kukurantumi – małe miasteczko w Diecezji Koforidua, gdzie od tamtej pory do chwili obecnej pracuję w administracji. Tym razem z woli przełożonych zarządzam „St. Paul Carpentry Shop” – zakładem stolarskim, a zarazem miejscem przyuczania do zawodu, w którym okoliczna młodzież ma możliwość uczenia się fachu stolarskiego, a my przy okazji wykonujemy meble dla kościołów i osób prywatnych. Poza pracą administracyjną w stolarni, udzielam się pastoralnie w miejscowym kościele, gdzie – na tyle, na ile możliwe – pomagam proboszczowi.
Jak już na początku wspomniałem, obecny czas jest dla mnie czasem szczególnym. Ponad 20 lat spędzonych w Ghanie to więcej niż jedna trzecia mojego życia. Życia daleko od rodziny i przyjaciół, życia pełnego trudów i misyjnego znoju, ale też życia dającego satysfakcję i dużo radości. Życia, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma większego szczęścia niż to, aby uszczęśliwiać innych.
Tak się składa, że moim osobistym mottem życiowym jest cytat: „Dwa szczęścia są na świecie, jedno małe – być szczęśliwym; drugie wielkie – uszczęśliwiać innych”. I ciekawym zbiegiem okoliczności, motto błogosławionej Clementyny – patronki parafii w Ashaiman, gdzie wcześniej przez 7 lat pracowałem, brzmiało: „Serve – to make others happy”, co przetłumaczone na polski znaczy: „Służyć, aby uszczęśliwiać innych”…
Mój adres w Ghanie:
O. BoguslawBerek SVD
P.O. Box 24
Kukurantumi, Ghana
West Africa
Email: bdanberek@gmail.com
Tel. +233 244692445
Źródło: strona internetowa Sanktuarium Matki Bożej Zawierzenia w Tarnowcu (www.sanktuariumtarnowiec.parafia.info.pl)
Za przesłanie materiału dziękujemy p. Małgorzacie Patrzyk.