Była modelka, były narkoman, były gangster, była “wiedźma”. Czy powinniśmy się gorszyć ich nawróceniem
Jaromir Kwiatkowski ▼
Wysłuchałem wielu bardzo mocnych świadectw osób nawróconych. Choćby tylko w ostatnim roku: Ani Golędzinowskiej, byłej modelki; Wieśka Jindraczka, byłego narkomana; Piotra Stępniaka, byłego gangstera czy ostatnio aktorki Patrycji Hurlak, byłej „wiedźmy”. Mimo, a może właśnie dlatego, że jestem słaby i grzeszny, kibicuję im, by wytrwali na drodze nawrócenia. I chwalę Boga za wszelkie cuda, których dokonał w ich życiu, a którymi teraz dzielą się z innymi.
Aż dziw bierze, jak historie nawróceń tych bardzo różnych ludzi są do siebie podobne.
Równia pochyła
Na początku jest najczęściej szczęśliwe, a przynajmniej w miarę normalne dzieciństwo. Później mają miejsce wydarzenia, które sprawiają, że człowiek wchodzi na równię pochyłą. Dla Ani była to śmierć ojca i jej następstwa: depresja matki, która zaczęła sprowadzać do domu różnych mężczyzn, ucieczki dziewczyny z domu, złe towarzystwo, narkotyki, wreszcie wyjazd do Włoch do pracy w – jak się okazało – nocnym klubie. Dla Wieśka – świadomość, że choć dziadkowie, u których się wychowuje, kochają go, to nie zastąpią mu rodziców oraz złe rozumienie wolności, czego konsekwencją stało się uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Dzieciństwo Piotra było szczęśliwe do momentu, gdy ojciec wpadł w alkoholizm i wciągnął w picie matkę. Pozostawiony samopas chłopiec zaczął się zadawać z przestępcami. „Superfajne relacje” Patrycji z Jezusem rozbiły się, gdy jeszcze jako dziecko weszła w kontakt z czarną magią: amuletami, talizmanami, wywoływaniem duchów dla zabawy itd.
Podłoże igrania tych osób ze złem było zawsze takie samo: w którymś momencie w rodzinie zabrakło miłości, zainteresowania, a czasami po prostu jasnej wskazówki, że to co robią, jest złe.
Na dnie
Ania i Patrycja robiły karierę w showbusinessie: Ania – w modelingu, Patrycja w aktorstwie. Miały sławę i duże pieniądze. Ale zauważyły, że mimo iż – z ludzkiego punktu widzenia – mają wszystko, nie daje im to szczęścia, bo nie ma w tym wszystkim miłości, której nie można kupić za żadne pieniądze. „Nie byłam sobą, moje życie było fikcyjne. Miałam doczepiane włosy, doczepiane paznokcie, nie wychodziłam z domu, gdy nie miałam pełnego makijażu na twarzy, nie byłam ubrana tak, jak trzeba było być ubranym czy nie miałam przy sobie torebki od Louisa Vuittona” – opowiada Ania. Życie Patrycji było również fikcyjne. Tak bardzo, że nie potrafiła wykonać najprostszej życiowej czynności, np. wybrać spodni do założenia w danym dniu, bez zapytania się o to jakiegoś przedmiotu magicznego. Dostawała co chciała. Szatan spełniał każde jej życzenie. Grała w serialach, w bardzo młodym wieku już reżyserowała i produkowała filmy. Otrzeźwienie przyszło w momencie, kiedy jej chłopak, na którego złożyła „zamówienie” u ciemnych sił, okazał się alkoholikiem, narkomanem, pedofilem, awanturnikiem i damskim bokserem.
Wiesiek zaszedł w ćpaniu tak daleko, że był – jak mówi – psychicznym i moralnym wrakiem. Narkotyki zabrały mu zdrowie, a po drodze również sumienie, zasady moralne, godność ludzką. Przez 20 lat ćpania naczelną zasadą jego życia było napełnić strzykawkę każdym sposobem, bez oglądania się, ile zła po drodze wyrządzi. Potrafił sprzedać nawet pierścionek zaręczynowy żony, która nie wytrzymała życia z nim i odeszła. Ukradł mamie pieniądze, które dostała z ZUS na pogrzeb ojczyma.
Piotr trafił do więzienia, które nazywa „prawdziwą szkołą zła”. W więzieniu ośmiokrotnie próbował popełnić samobójstwo. Na wolności zajmował się handlem narkotykami i alkoholem, wymuszeniami spłaty długów, rozbojami. Pracując w dyskotece, sprzedawał narkotyki młodzieży. Był zamożnym człowiekiem, jeździł drogimi samochodami, stać go było na wszystko. Miało to swoją cenę: konkurencja chciała go wiele razy „odstrzelić”, polowała na niego. Tak jak w przypadku Wieśka, odeszła od niego żona. Miał koszmary, widział we śnie krzywdy, które wyrządził ludziom.
Konsekwencją takiego życia było to, że wszyscy byli daleko od Pana Boga i Kościoła. Jak wspomina Anna, kiedy widziała księdza, „dostawała alergii”, a na widok budynku kościoła przechodziła na drugą stronę ulicy. Wiesiek, od czasu, kiedy w wieku 15 lat powiedział Panu Bogu: „nie potrzebuję Cię”, przestał chodzić do kościoła. „Byłem ateistą, mój Bóg umarł w oparach narkotyków” – przyznaje. Piotr, który spędził w więzieniu w sumie 24 lata, również był bardzo daleko od Boga i Kościoła, bo – jak mówi – więzienie jest naturalną glebą dla wzrostu ateizmu. Patrycja, za namową koleżanki, która była Świadkiem Jehowy, przestała chodzić do kościoła jeszcze jako dziecko. Później, gdy dzięki czarnej magii miała wszystko o czym zamarzyła, Pan Bóg nie był jej potrzebny. Tak się jej przynajmniej wydawało.
Na drodze nawrócenia
Ale Bóg – Jezus był cały czas blisko. Czekał cierpliwie, aż zrozumieją, że tak dalej żyć się nie da i zaproszą Go do swojego życia. Do Ani zapukał w Medjugorje, gdzie wyjechała za namową wydawcy swojej książki. Po pewnym czasie wróciła tam i zamieszkała z siostrami zakonnymi we wspólnocie Oaza Pokoju. Ostatnim, jak to określa, węzłem, który trzymał ją przy starym życiu, był podpisany kontrakt, przy którym miała pracować m.in. z Paris Hilton, Leonardem DiCaprio, Tiną Turner i Janet Jackson. Kiedy go zerwała, producenci powiedzieli, że zwariowała i że w Medjugorje na pewno zrobili jej jakieś pranie mózgu. A ona… modliła się, dawała jedzenie kurom, obierała ziemniaki i czuła się szczęśliwa.
Patrycja, kiedy już nie wiedziała, co robić, by wykaraskać się ze swoich problemów, zaczęła modlić się do Boga: „powiedz mi, do cholery, co się dzieje”. Po spowiedzi i Eucharystii, pierwszych od lat… zakochała się w Panu Jezusie po uszy. Prawdziwy pokój serca odzyskała po pierwszym w swoim życiu egzorcyzmie.
Wiesiek, który – tak jak Ania, tyle że o wiele lat wcześniej, trafił do Medjugorje – przeżył tam fizyczne i duchowe uzdrowienie podczas adoracji Najświętszego Sakramentu. Tak opisuje ten moment: „Nagle ogarnęła mnie ciemność. Ta ciemność, która była we mnie, w mojej duszy. Zgasły we mnie wszelkie uczucia, tak jakbym umarł. Zgasła ostatnia iskierka nadziei. Została we mnie potworna, czarna rozpacz. Potworny żal, ból wewnętrzny i strach. To było moje dno. Poczułem się tak, jakby nagle znikła cała ludzkość. Zostałem sam na sam z rozpaczą, która mnie dusiła. Wyłem z tej rozpaczy. W akcie desperacji zwróciłem się o pomoc do Tego, w którego nie wierzyłem. Bardzo prosto, z najgłębszej głębiny serca, powiedziałem: >>Panie Boże, jeżeli istniejesz, zrób coś, bo nie mam siły, by dłużej tak żyć. Albo mnie stąd zabierz, albo zmień moje życie<<. To był dosłownie pstryk, i w jednym momencie wszystko się zmieniło. Znikła ciemność, rozpacz, żal. Znikł głód narkotykowy i alkoholowy. To był cud uzdrowienia duchowego i fizycznego. Pojawił się wewnętrzny spokój, jakiego nigdy w życiu nie dał mi żaden narkotyk”.
Piotr jest przykładem, że nawrócić się można nawet w takim „siedlisku zła” jak więzienie. Ziarno w jego sercu zasiał współwięzień, który powiedział mu, że są tam spotkania wierzących więźniów, że się modlą i że jest Jezus, który go kocha. Gdy po jednej z prób samobójczych leżał na łóżku w izolatce, po raz pierwszy zaczął się zastanawiać nad tymi słowami: czy Bóg może mnie kochać? Czy w ogóle istnieje? Pewnej nocy miał najpierw sen, obudził się i widział światło i słyszał głos mówiący: „Przyjdź do mnie!”. Wtedy przyjął Jezusa, zaczął się modlić i wyznawać swoje grzechy. Przez półtorej godziny wyznawał grzechy i płakał. Funkcjonariusze myśleli, że zwariował. Zaczął szukać grup wierzących, które spotykały się w więzieniu. Tak trafił do Kościoła zielonoświątkowego, gdzie jest do dziś. Został także uleczony z choroby nowotworowej.
Świadkowie
Nie żałują swojego wyboru. Także – tak jak w przypadku Anny i Patrycji – przerwanych karier, nie zarobionych pieniędzy… Kto doświadczył miłości Jezusa i przebaczenia grzechów, ten nie tylko okazuje Mu wdzięczność, ale także chce swą radość wykrzyczeć całemu światu. Mówią, że każdy człowiek, który doświadczył takiej przemiany, nie może tego doświadczenia zatrzymywać dla siebie, lecz musi dzielić się nim z innymi. Dlatego Ania, Wiesiek, Piotr i Patrycja o tym, co ich spotkało, opowiadają publicznie.
Ania spotyka się z młodymi ludźmi w Polsce i we Włoszech, w kościołach i szkołach, i mówi im, że szczęście to życie proste, przebaczenie, wyrzucenie z serca żalu i nienawiści, nie osądzanie bliźnich i kochanie ich. Podczas tych spotkań propaguje także Ruch Czystych Serc, który polega na tym, że młode osoby, które do niego przystępują, postanawiają zachować czystość do ślubu. Również Patrycja, podczas spotkań, które odbywa głównie w kościołach, przestrzega przed lekceważeniem takich elementów czarnej magii jak talizmany, amulety czy horoskopy. Zachęca też, by nie bać się zwracać uwagę ludziom, którzy czynią zło, bo gdyby kiedyś taki człowiek stanął na jej drodze, to być może nie „wsiąknęłaby” w czarną magię.
Wiesiek spotyka się w Medjugorje, gdzie mieszka i posługuje w kościelnej zakrystii, z grupami pielgrzymkowymi, opowiadając o swoim cudownym uzdrowieniu. Także podczas pobytów w Polsce jest zapraszany do kościołów i szkół. Piotr jeździ po kościołach, szkołach i więzieniach, ewangelizuje, działa w profilaktyce alkoholowej i narkotykowej.
Ania, Wiesiek i Patrycja opisali swoje nawrócenie w książkach – „Ocalona z piekła. Wyznania byłej modelki”, „Zmartwychwstałem w Medjugorje” i „Nawrócona wiedźma”.
Czy ja chcę nowego życia?
Ze świadectwem życia takich osób jest tak, że można je albo przyjąć (chciałbym tak samo), albo odrzucić (to nie dla mnie), ale nie można zanegować (to jakiś „nawiedzony czubek”), bo świadectwo nie jest teoretyzowaniem, lecz dzieleniem się ze słuchaczami tym, co świadka spotkało. Nie w wirtualu, lecz w realu. Wiele osób wierzących te świadectwa jednak odrzuca, nie potrafi się na nie otworzyć, zarzucając osobom nawróconym „podkoloryzowywanie” opowieści czy wręcz kłamstwo, ekshibicjonizm medialny itd.
Kiedy zapytałem o to ks. Andrzeja Zagórskiego, prowincjała Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Saletynów, odpowiedział mi – odnosząc się do tych zarzutów – tak: „W rzeczywistości dynamika ludzi, którzy doznali łaski nawrócenia, jest zupełnie inna. Oni nie robią tego dla własnego wyleczenia, bo już są zdrowi. Nie robią tego dla własnego uwolnienia, bo już są wolni. Wolni do tego stopnia, że często nie chcą pieniędzy za takie spotkanie. A gdy dostają pieniądze w jednym miejscu, to dają je na jałmużnę w innym. Nie chcą sławy, nie chcą przywiązywać do siebie innych. Ci ludzie są świadkami czegoś, co przyszło do nich zupełnie za darmo i oni za darmo się tym doświadczeniem dzielą”.
Świadectwo bywa najczęściej zaproszeniem do zastanowienia się, co jest w życiu najważniejsze i nad działaniem Boga w naszym życiu. Mimo to – a może właśnie dlatego – budzi u tzw. zwykłych katolików, chodzących do kościoła, ale niezbyt zaangażowanych w życie kościelnej wspólnoty, reakcję, którą można nazwać zgorszeniem nawróceniem. Unoszą się wtedy tzw. świętym oburzeniem: jakim prawem taka osoba będzie mnie pouczała?
Dlaczego tak się dzieje? Być może ci ludzie cenią w swoim życiu nade wszystko tzw. święty spokój. A – słuchając opowieści Anny, Patrycji, Wieśka czy Piotra – nie mogą nie zauważyć, że Pan Bóg wszedł w ich życie „z przytupem”. To znaczy zrobił w nim „demolkę”, przed którą przestrzegał Patrycję znajomy ksiądz. Po to, by poskładali je od nowa, ale już inaczej. Z Nim. Może człowiek czasami broni się przed własnym nawróceniem, bo przeczuwa, że gdy uwierzy w Boga naprawdę, to On może takiej „demolki” dokonać także w jego życiu. Problem, przed jakim wtedy staje, brzmi: Czy ja tego chcę? Czy chcę nowego życia? Odpowiedź brzmi najczęściej: nie. Człowiek szuka wtedy wytłumaczeń: ja tego nie potrzebuję. Chodzę co niedzielę do kościoła, posyłam dzieci na religię, nikogo nie zabiłem, nic nie ukradłem, więc o co chodzi?
Przykład Ani, Patrycji, Wieśka i Piotra dowodzi, że nie trzeba się bać sytuacji, kiedy życie wali się nam na głowę. Ważniejsze jest, by to, co powstanie w zamian, było lepsze.
Na zdjęciu: Ania Golędzinowska podczas spotkania w bazylice oo. Bernardynów w Rzeszowie.
Fot. Piotr Szobak